- W ostatni piątek Główny Urząd Statystyczny (GUS), podał tzw. szybki odczyt inflacji, z którego wynika, że w marcu wyniosła ona 16,2% w ujęciu rok do roku i spadła aż o 2,2 pkt procentowego w stosunku do odczytu z lutego.
Wprawdzie poziom inflacji jest ciągle wysoki ale wszystko wskazuje na to, że w polskiej gospodarce rozpoczął się proces, który ekonomiści nazywają dezinflacją, zresztą dokładnie tak jak przewidzieli to ekonomiści Narodowego Banku Polskiego (NBP).
Gdy taką prognozę dotyczącą kształtowania się inflacji w naszym kraju, prezentował na początku marca prezes NBP prof. Adam Glapiński, wielu ekonomistów powątpiewało, że tak się stanie, ale po raz kolejny potwierdziło się, że polski bank centralny ma najbardziej solidną grupę ekspercką w tym zakresie.
- Przypomnijmy, że prezes NBP tłumaczył po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej (RPP), że nie zdecydowała się ona na podwyżkę stóp procentowych, ponieważ przewiduje, że po kilku miesiącach utrzymywania się inflacji na poziomie ok 18%, w marcu wyraźnie obniży się.
Co więcej ten spadek będzie kontynuowany w kolejnych miesiącach, tak, że w listopadzie powinna się znaleźć w przedziale od 6 do 7%, a w całym IV kwartale 2023 roku, średnio wyniesie 7,6% (średnia inflacja w całym 2023 roku wg tej prognozy znajdzie się w przedziale 10,2% - 13,5%).
W 2024 roku proces dezinflacyjny będzie już wolniejszy, w IV kwartale 2024 roku średnia inflacja ma wynieść 4,8%, a w celu inflacyjnym, który wynosi 2,5% (+/- 1%), znajdzie się w 2025 roku.
- Mimo tego, że ten proces dezinflacji widać już nie tylko w prognozach ale także w danych GUS, trójka ekonomistów wybranych do RPP przez większość opozycyjną w Senacie, próbuje forsować na jej posiedzeniach, kolejne podwyżki stóp procentowych i z dezaprobatą odnosi się do tego, co postanawia większość w Radzie wybrana przez Sejm i Prezydenta RP.
Najbardziej wyrazistą postawę ze wspomnianej trójki członków RPP, prezentuje prof. Joanna Tyrowicz, która stwierdziła wręcz, że „z ujemną realną stopą procentową NBP, nie sprowadzimy inflacji do celu”.
To oznaczałoby podniesienie podstawowej stopy banku centralnego obecnie przynajmniej do 17%, co oznaczałoby, że oprocentowanie kredytów w bankach komercyjnych, musiałoby oscylować w granicach 25%, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami dla przedsiębiorców i gospodarstw domowych (raty kredytów mieszkaniowych wzrosłyby zapewne kilkukrotnie).
Ze względu na obecną większość w Radzie wybraną przez Sejm i Prezydenta RP, tego rodzaju pomysły się nie ziszczą ale kredytobiorcy powinny pamiętać, jakie środowisko zgłosiło kandydatów, którzy próbują forsować tego rodzaju koncepcje.
- Podwyższony poziom inflacji w Polsce, powoduje także, że ze strony opozycji coraz częściej słychać, że gdyby Polska była w strefie euro, inflacja byłaby niższa i przy tej okazji prezentowane są wskaźniki inflacji we Francji, czy Hiszpanii (rzeczywiście wyraźnie niższe niż w Polsce.
Autorzy tego rodzaju podpowiedzi, jednak nie pokazują wskaźników inflacji w krajach będących w strefie euro, a jednocześnie będących państwami frontowymi takimi jak: Litwa, Łotwa, Estonia czy Słowacja.
Inflacja w państwach nadbałtyckich ciągle przekracza 20% (a w szczytowym okresie sięgała nawet 25%), natomiast na Słowacji w marcu wyniosła 15,4%, a więc była na podobnym poziomie jak w Polsce, także przecież kraju frontowym.
Co więcej o ile Polska prowadząc własną politykę monetarną przy pomocy odpowiednich, chroniących gospodarkę, podwyżek stóp procentowych, może na nią wpływać, wspomniane kraje nic w tej sprawie zrobić nie mogą, bo przecież EBC prowadzi politykę monetarną z uwzględnieniem interesów dużych unijnych gospodarek (niemieckiej, francuskiej), a nie tych będących na obrzeżach UE.
A więc i ta podpowiedź opozycji jest „jak kulą w płot”.