Spotkanie, jak relacjonował minister Kowalczyk, było bardzo merytoryczne i skończyło się konkretnymi ustaleniami, które jeżeli zostaną wprowadzone w życie powinny z jednej strony wyrównać przynajmniej część strat jakie ponieśli rolnicy w związku ze spadkiem cen głównie pszenicy i kukurydzy, z drugiej odblokować magazyny, które są obecnie zapełnione zbożem krajowym i sprowadzonym z Ukrainy.
Szczególnie ważne jest opróżnienie magazynów zbożowych przez najbliższe kilka miesięcy, chodzi bowiem o to aby na kolejne żniwa, wszystkie firmy skupowe dysponowały powierzchnią na zboże z nowych zbiorów.
Z tej kwoty wypłacane będą dopłaty do każdej tony pszenicy i kukurydzy proporcjonalnie do powierzchni zasiewów w poprzednim roku i 60% średniego plonu z hektara od 250 zł do 150 zł w zależności od województwa (w województwach bliższych granicy ukraińskiej dopłaty będą wyższe im dalej od tej granicy niższe).
Kolejna transza w wysokości ponad 0,5 mld zł będzie pochodziła w części z unijnej rezerwy kryzysowej, z której Polska otrzyma w dwóch transzach około 60 mln euro i ponieważ może być ona powiększona o 100% ze środków krajowych, sumarycznie sięgnie ona wspomnianej wyżej kwoty.
Uruchomione zostaną także dopłaty dla firm, które zdecydują transportować zboże do polskich portów, chodzi bowiem o to aby jak największą ilość zboża zalegającego w naszych magazynach, wyeksportować do krajów trzecich.
Rząd chce także uruchomić możliwość eksportu zboża w ramach programów światowej pomocy humanitarnej, a skup zboża na ten cel, jak zapewnił minister Kowalczyk, rozpocznie się zaraz po Świętach Wielkanocy.
Wprowadzone zostaną ułatwienia w budowie powierzchni magazynowej, do określonej wielkości, tego rodzaju inwestycje będą mogły być realizowane bez pozwolenia na budowę, podobne rozwiązania mają dotyczyć także silosów zbożowych.
Budowa tych ostatnich ma znaleźć finansowanie w ramach rolniczej części Krajowego Planu Odbudowy, przy czym w związku z jego blokadą przez Komisję Europejską, prefinansowanie tego rodzaju inwestycji ma się odbywać z Polskiego Funduszu Rozwoju.
Jak poinformował minister do Polski w ostatnich miesiącach wwiezione zostało ponad 3 mln ton ukraińskiego zboża i tak duża dodatkowa ilość zboża spowodowała spadek jego cen, a także zablokowanie powierzchni magazynowej.
Minister ma również wystąpić także do ministrów rolnictwa Słowacji, Węgier, Rumunii i Bułgarii, których rynki zbóż także zostały zdestabilizowane przez import ukraińskiego zboża, aby także oni zwrócili się do KE o prowadzenie takiej klauzuli.
Jeżeli wszystkie te ustalenia zostaną wprowadzone w życie, to w przeciągu kilku najbliższych miesięcy, trudna sytuacja na polskim rynku zbóż powinna zostać rozładowana.
Przypomnijmy, że forsowanie przez Komisję Europejską wspomnianego rozporządzenia nagle i niespodziewane, zostało na początku marca zablokowane przez Niemcy, tuż po przegłosowaniu go większość lewicowo-liberalną w Parlamencie Europejskim.
Wcześniej jedynym krajem, który się temu sprzeciwiał przez wiele miesięcy, była tylko Polska, później dołączyły do nas Czechy, Rumunia, Węgry i Słowacja, a po zmianie rządu jesienią poprzedniego roku, także Włochy ale w dalszym ciągu nie było tzw. mniejszości blokującej na poziomie Rady UE, dopiero wspomniana decyzja Niemiec, pozwalała ją stworzyć (przynajmniej 5 krajów, które zamieszkuje przynajmniej 35% ludności UE).
Otóż na parę dni przed posiedzeniem Rady UE 7 marca, minister transportu Niemiec Volker Wissing, wywodzący się z FDP zawiadomił prezydencję szwedzką, że jego kraj zawiesza swoje poparcie dla zakazu rejestracji samochodów z silnikami spalinowymi od 1 stycznia 2035 roku.
Uzasadnieniem tego sprzeciwu jest brak strategii dotyczącej paliw syntetycznych (tzw. e-paliw), którą jego zdaniem powinna przedstawić Komisja Europejska, co pozwoliłoby funkcjonować także samochodom z silnikami spalinowymi ale już na nowe przyszłościowe paliwa.
Oczywiście jak łatwo się domyśleć, to był tylko pretekst, nowy niemiecki rząd dopiero teraz się zorientował, że wejście w życie tego rozwiązania, postawi niemiecki przemysł samochodowy na przegranych pozycjach w Europie i na świecie.
To rozporządzenie będzie musiało wrócić do PE, bo to poważna jego zmiana, KE będzie pewnie miała problem ze zwolennikami rewolucji klimatycznej, których w Parlamencie jest bardzo dużo, ale i oni zostaną jakoś przekonani.
Trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby w jakiejkolwiek instytucji europejskiej, zablokowane zostało rozwiązanie, które ma służyć niemieckiej gospodarce i którego bardzo chce ten kraj, a tak właśnie jest w tym przypadku.
Najpierw instytucje unijne wręcz wpadły w euforię (w szczególności liberalno- lewicowa większość w PE), że zakaz rejestracji samochodów osobowych z silnikami spalinowymi już wchodzi w życie, a tu nagle Niemcy, które do tej pory były w awangardzie popierania rozwiązań z pakietu Fit for 55, na finiszu okazały się głównym hamulcowym.
Po niecałych trzech tygodniach dowiedzieliśmy się, że Niemcy dostały od KE to czego chciały i dalej już blokować rozporządzenia nie będą, wiec pewnie znajdzie się większość w PE do poparcia tych nowych zapisów.
Niemcy, zresztą po raz kolejny, pokazują w ten sposób, czym jest obecnie dla nich Unia Europejska i przy tej okazji, powinniśmy sobie wyobrazić, czym mogłaby by być, gdybyśmy zgodzili się na dalszą centralizację władzy w instytucjach unijnych i na stworzenie europejskiego superpaństwa pod ich przywództwem.
Przeinaczenia, półprawdy i coraz częściej ordynarne kłamstwa, to zawartość jego publicznych wystąpień, przy okazji próbuje przedstawiać swoje decyzje z okresu kiedy był premierem, a później przewodniczącym Rady Europejskiej, jako podejmowanie tylko i wyłącznie w polskim interesie, choć niestety było zupełnie inaczej.
Ba, Tusk zaczyna sobie przypisywać udział w strategicznych decyzjach dotyczących uniezależnienia Polski od rosyjskich surowców energetycznych, mimo tego, że w przestrzeni publicznej jest aż nadto różnego rodzaju informacji, że było dokładnie odwrotnie.
To nie tylko kłamstwo ale i wręcz niesłychana bezczelność, bowiem to właśnie rząd Donalda Tuska, zablokował już w 2008 roku prace nad Baltic Pipe, które powtórnie rozpoczął rząd Jarosława Kaczyńskiego w latach 2006-2007, po ich poprzednim zerwaniu przez rząd Leszka Millera.
Sytuacja wręcz nie do uwierzenia, że człowiek, który przez lata prowadził politykę proniemiecką, a w konsekwencji prorosyjską, teraz próbuje przypisywać sobie udział w decyzji, która w oczywisty sposób, oznaczała odwrót od rosyjskich surowców energetycznych w tym przypadku gazu ziemnego.
Trzeba przy tej okazji podkreślić, że wówczas Norwegowie byli skłonni sfinansować budowę tego gazociągu z własnych środków, odkrywali bowiem kolejne złoża gazu na swoim szelfie i poszukiwali stałych i pewnych odbiorców dużej części swojego wydobycia.
W 2010 roku po ogromnej awanturze w Sejmie ale także interwencji Komisji Europejskiej, rząd Tuska zdecydował się ostatecznie podpisać kontrakt gazowy z Gazpromem, skracając okres jego obowiązywania do końca 2022 roku.
Natychmiast po wygranych wyborach w 2015 roku do tych negocjacji wrócił rząd Zjednoczonej Prawicy i po długich negocjacjach udało się przekonać Norwegów i Duńczyków do realizacji tego projektu Baltic Pipe.
Realizację inwestycji rozpoczęto w 2018 roku i mimo pewnych trudności (ze względów środowiskowych przedłużyła się budowa gazociągu na terenie Danii), udało się ją zakończyć już latem 2022 roku, a po próbach eksploatacyjnych została otwarta pod koniec września z częściową przepustowością ze względu na opóźnienia po stronie duńskiej.
Tusk natomiast prowadził politykę uzależniania Polski od rosyjskiej ropy i gazu i to nawet wtedy kiedy pojawiały się propozycje inwestycji uniezależniających od nich, albo był nim przeciwny jak w przypadku Baltic Pipe, albo je poważnie spowalniał, tak jak w przypadku gazoportu w Świnoujściu, którego realizacja zaczęła się dopiero wiosną 2011 roku, choć powinna rozpoczęta w 2008 roku.
Ostatnio wychwycono takich kilka: PiS nie wybuduje muru na granicy z Białorusią, to będzie pisowski „wał”, teraz mówi, że nie tylko nie był murowi przeciwny ale cieszy się, że powstał, teraz mówi, że był inicjatorem budowy Baltic Pipe, a w roku 2008 mówił, że gaz norweski nie jest potrzebny, bo mamy kontrakt rosyjski, a w tych dniach na jednym spotkaniu cytował dekalog i mówił, że żaden katolik nie może głosować na PiS, a na innym stwierdził, że jeżeli Platforma dojdzie do władzy, przeprowadzi ustawę o zalegalizowaniu aborcji do 12 tygodnia życia dziecka.
Właśnie na jednym z ostatnich spotkań rzucił jakby od niechcenia, samorządy dostają od rządu ochłapy, biegają urzędnicy i rozdają samorządowcom jakieś karteczki, na których wypisane są jakieś sumy, ale to dla nich nie ma żadnego finansowego znaczenia.
Jak usłyszałem ostatnio na otwartych spotkaniach z wyborcami od samorządowców i to wcale nie związanych z PiS-em, ostatnie 2 lata to istny „deszcz” pieniędzy rządowych przekazywanych do samorządów na inwestycje.
Samorządy gminne, które do tej pory mogły przeznaczyć na inwestycje z własnych środków kwotę około 1 mln zł rocznie, teraz mają budżety inwestycyjne rzędu 50 mln zł rocznie, a więc 50-krotnie większe, co pozwala realizować duże projekty, o których do tej pory mogli tylko pomarzyć (np. niezwykle kosztowne, oczyszczalnie ścieków i sieci kanalizacyjne).
Dobrze byłoby, żeby Donald Tusk dotarł do takich gmin i ich włodarzom ale i mieszkańcom, rzucił w twarz, że pieniądze inwestycyjne, które otrzymują od rządu w ciągu ostatnich lat, to ochłapy.
Najwięcej środków przyznano wtedy w ramach priorytetu I, były to 2764 inwestycje na łączną kwotę blisko 17,2 mld zł, w ramach priorytetu II, zaakceptowano 832 inwestycje na kwotę 4,5 mld zł, w ramach priorytetu III, 399 inwestycji na łączną kwotę 2,1 mld zł i wreszcie w ramach priorytetu IV, 45 inwestycji na kwotę 163 mln zł.
Najwięcej środków samorządy przeznaczyły na infrastrukturę drogową bo aż 11,3 mld zł, infrastrukturę wodno-kanalizacyjnej 4,8 mld zł, na infrastrukturę turystyczną 1,4 mld zł, a na infrastrukturę edukacyjna 1,1 mld zł.
Podobnie jak w I konkursie największym zainteresowaniem cieszyło się pozyskanie wsparcia dla budowy dróg (47,3% zaakceptowanych wniosków), infrastruktura wodno-kanalizacyjna (16,1% zaakceptowanych wniosków), infrastruktura sportowa (8,3%), infrastruktura edukacyjna (6,9%), infrastruktura społeczna (4,7%) i kolejne to efektywność energetyczna (2,9%) i odnawialne źródła energii (2,7%), inwestycje kulturalne (2,5%) i inne rodzaje inwestycji (8,6%).
Za te środki ma powstać lub zostać wyremontowanych między innymi: 3,5 tys. km dróg, ponad 5 tys. km chodników, ponad 600 km ścieżek rowerowych, ponad 90 żłobków, ponad 700 szkół, ponad 100 siłowni plenerowych oraz ponad 20 budynków i infrastruktury towarzyszącej dla Ochotniczych Straży Pożarnych.
Z kolei w piątej edycji konkursu bezzwrotne wsparcie finansowe uzyskały 52 inwestycje realizowane przez samorządy (gminy, powiaty i województwa) na terenie wszystkich 16 województw, głównie polegające na uzbrojeniu technicznym terenów, bądź budowie dróg dojazdowych związanych z rozwojem stref przemysłowych na ich terenach.
Przyznano dotacje o łącznej wartości blisko 5 mld zł, przy czym największe wnioski opiewają na kwoty 250 mln zł, najmniejsze kilkunastu milionów złotych, dotacje te mogą pokryć do 98% kosztów realizacji tych inwestycji (minimalny wkład samorządów to tylko 2% wartości realizowanych inwestycji).
Jest to najwyższe w historii istnienia samorządów po roku 1990 wsparcie inwestycji samorządowych przez rząd i aż dziw bierze, że przywódca największej partii opozycyjnej, w trwającej kampanii wyborczej, nazywa je ochłapami.