- Wczoraj w ramach porządku obrad Sejmu, miałem możliwość zadania ministrowi finansów pytania w sprawach bieżących, tym razem dotyczącego cięć wydatków budżetowych przewidzianych w tzw. planie budżetowo- strukturalnym, który rząd Tuska przyjął 8 października. Chodzi o plan na lata 2025-2028, który jest nowym podstawowym unijnym dokumentem związanym z zarządzaniem gospodarczym w UE, określanym mianem semestru europejskiego. W przypadku Polski, wspomniany plan budżetowo- strukturalny, ma szczególny charakter, ponieważ od jesieni tego roku już formalnie, jesteśmy objęci unijną procedurą nadmiernego deficytu, co oznacza, że w planie tym, byliśmy zobowiązani do pokazania ścieżki zejścia z poziomem deficytu sektora rządowo-samorządowego, liczonego wg metodologii unijnej (ESA 2010), z obecnych 5,7 % PKB, poniżej 3% PKB (kryterium z Maastricht). Poza tym Polska w związku z przyjętymi przez rząd Tuska, dwoma wręcz „kosmicznymi” deficytami budżetowymi, zarówno tego z roku 2024 w wysokości 182 mld zł, jak tego planowanego na rok 2025 w wysokości aż blisko 290 mld zł, aż o 10% PKB, powiększyła wielkość długu publicznego, w stosunku do 2023 roku, kiedy wyniósł on 49,6% PKB. W rezultacie dług publiczny w relacji do PKB wyniesie w 2025 roku aż 59,8% ( 60% PKB to kolejne kryterium z Maastricht), a w następnych latach zbliży się do poziomu 61,5% PKB, więc we wspomnianym planie, musiała się znaleźć, także ścieżka zejścia z długu, poniżej 60% PKB.
- Zadałem trzy pytania, dlaczego rząd Donalda Tuska nie postarał się o wyłączenie Polski z objęcia procedurą nadmiernego deficytu, mimo posiadania mocnych merytorycznych argumentów w tej sprawie, dlaczego już po objęciu Polski tą procedurą, rząd wybrał krótszą 4-letnią ścieżkę jego redukcji, a więc bardziej radykalną, niż łagodniejszą 7-letnią, wreszcie jak głębokie cięcia i w jakiego rodzaju wydatkach budżetowych będą dokonywane od 2026 roku, a więc już po rozstrzygnięciu wyborów prezydenckich? Odpowiadał na nie wiceminister finansów Jarosław Neneman, choć niestety bardzo zdawkowo i tylko w sprawie wyboru szybszej tej 4-letniej ścieżki redukcji deficytu, był zadziwiająco szczery, stwierdzając, że głębsze cięcia, wprawdzie będą bardziej boleć, ale za to będą boleć krócej.
3.Brak odpowiedzi na pytanie dlaczego rząd Tuska nie starał się wyłączyć Polski z procedury nadmiernego, świadczy może o tym, że była ona na rękę obecnym rządzącym, bo pozwoli się szybciej „rozprawić” z programami społecznymi, czy wspieraniem finansowym inwestycji strategicznych. Przypomnijmy, że jeszcze w maju tego roku, Komisja Europejska wymieniała aż 13 krajów zagrożonych procedurą nadmiernego deficytu, by ostatecznie zdecydować objąć nią tylko 7 w tym Polskę (oprócz nas także Francję, Włochy, Węgry, Maltę, Słowację, Belgię i powtórnie Rumunię). Okazuje się, że z tej procedury, udało się wyłączyć między innymi: Hiszpanii, Cyprowi, Austrii, Estonii czy Czechom, w przypadku tych dwóch ostatnich krajów, argumentami były dodatkowe wydatki na zbrojenia, oraz wydatki związane z przyjmowaniem uchodźców wojennych z Ukrainy. A przecież rząd Tuska miał podobne merytoryczne argumenty, żeby nas z tej procedury wyłączyć, mimo tego ze deficyt sektora finansów publicznych wyniósł w 2023 roku 5,1% PKB, to aż 2,7% PKB, to były wydatki na zbrojenia, 0,6% PKB na tarcze energetyczne związane z wojną na Ukrainie, oraz wydatki około 0,3% PKB, przeznaczone na pomoc uchodźcom wojennym z Ukrainy, a więc po odliczeniu tych wydatków, deficyt wyniósłby niecałe 2% PKB.
4. Na wybór przez Polskę szybkiej ścieżki redukcji deficytu odpowiedź ministra padła, ale jej zawartość świadczy o tym, że rząd Tuska jest gotowy, żeby głębokie cięcia wydatków budżetowych, Polaków jednak mocno zabolały. I tak zapewne będzie, bo redukcja deficytu sektora finansów publicznych o ok 1 pkt procentowy PKB rocznie, oznacza coroczne cięcia wydatków na przynajmniej 40 mld zł i więcej, a to oznacza zagrożenie dla istnienia takich programów jak Rodzina 800 plus, 13. i 14. emerytura, bezpłatne leki dla seniorów po 65 roku życia, czy leki dla dzieci i młodzieży do 18 roku życia, a może nawet rząd zdecyduje się na powtórne podniesienie wieku emerytalnego, najpierw kobietom do 65 roku życia, a później wszystkim do 67 lat, lub nawet do 70 roku życia. Drastyczne cięcia zaczną się tuż po wyborach prezydenckich, bo przecież rządzący nie mogą zaszkodzić kampanii wyborczej kandydatów wywodzących się z obecnej koalicji, albo co coraz bardziej prawdopodobne, jednego kandydata, którym ostatecznie może się okazać Donald Tusk.