- W ostatnią sobotę na posiedzeniu Rady Naczelnej PSL-u w Tarnowie prezes tej partii i jednocześnie wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, niespodziewanie zaproponował partiom koalicyjnym rozmowy na temat wystawienia wspólnego kandydata już w I turze zbliżających się wyborów prezydenckich. Po ludzku propozycję można zrozumieć, Kosiniak-Kamysz jako lider partii, powinien być gotowy do startu w tych wyborach, ale po klęsce w wyborach 2020 roku, kiedy w I turze zajął dopiero 5 miejsce z bardzo słabym wynikiem 2,4%, kolejnej już nie chce ponieść. Ale jako lider ugrupowania tworzącego koalicję, po blisko roku rządzenia z premierem Tuskiem, chyba zdaje sobie już sprawę, że mówiąc najoględniej, nie zakończy się ono sukcesem. Co więcej Kosiniak- Kamysz uczestniczy przecież w rozmowach koalicyjnych i zapewne zorientował się już do czego dąży Donald Tusk, ba jego doświadczenia z kierowania resortem obrony, gdzie co i rusz „miny” podkłada mu jego zastępca z Platformy, minister Cezary Tomczyk, powinny go do tej pory, jednak otrzeźwić.
- Co więcej ważny polityk Platformy, teraz zepchnięty na boczny tor, senator Grzegorz Schetyna, w jednym z niedawnych wywiadów w Polsat News, stracił „rewolucyjną czujność” i stwierdził, że wybory prezydenckie pozwolą „na domknięcie systemu”. Ta zapowiedź wywołała burzę w mediach społecznościowych, cześć komentatorów „gratulowała” Schetynie szczerości, część pisała wprost, że gdyby tak się stało, będziemy mieli do czynienia z końcem demokracji w Polsce, a zwolennicy partii prawicowych, będą przez długie lata, obywatelami drugiej kategorii. Wreszcie niektórzy sugerowali, żeby kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta, powinien sprzeciw wobec próby „domknięcia systemu”, uczynić przewodnim hasłem swojej kampanii wyborczej. Schetyna próbował później ratować sytuację i wyjaśniać, że chodziło mu o domknięcie systemu legislacyjnego, ale zapowiedź „domknięcia systemu” przez Platformę w wyborach prezydenckich, przebiła się do opinii publicznej i zawisła jak groźba nad przyszłością demokracji w Polsce.
- Ta zapowiedź musiała dotrzeć także do Kosiniaka-Kamysza, a mimo tego chce rozmawiać z liderami pozostałych partii koalicyjnych o wspólnym kandydacie w nadchodzących wyborach prezydenckich. Przecież musi sobie zdawać sprawę, że nawet gdyby do takiego porozumienia doszło, to tym wspólnym kandydatem, nie będzie nie tylko reprezentant PSL-u, a nawet pewnie Trzeciej Drogi, tylko przedstawiciel Platformy i wszystko jedno czy będzie to Trzaskowski, Sikorski, a może nawet sam Tusk. Zwycięstwo kandydata Platformy w wyborach prezydenckich, to nie tylko koniec demokracji w Polsce, ale także „reformy”, które środowiskom reprezentowanym przez PSL, na pewno nie wyjdą na dobre.
- Są już zresztą, ich prawie oficjalne zapowiedzi, na przykład, że na likwidacji programów społecznych można „od ręki zaoszczędzić ponad 155 mld zł”, a to pozwoliłoby błyskawicznie wyjść z unijnej procedury nadmiernego deficytu. Chodzi o likwidację programu „Rodzina 500/800 plus” , 13. i 14. emerytury, wprowadzenie zdecydowanie niższej niż to tej pory waloryzacji emerytur, programu wyprawki szkolnej, a nawet tzw. babciowego z programu samej Platformy. Ba być może te „oszczędności” będą dotyczyły wydatków na zbrojenia, bo już teraz minister finansów Andrzej Domański z Platformy ma odwagę nie godzić się na kredytowe finansowanie zakupów sprzętu wojskowego finansowanych z pozabudżetowego Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych , który po I półroczu tego roku, wydał zaledwie 2% zaplanowanych środków.
5. W tej sytuacji propozycja Kosiniaka-Kamysza jest wręcz szokująca i pokazuje, że jest on chyba dotknięty tzw. syndromem sztokholmskim, specyficznym uzależnieniem od Donalda Tuska, dla którego zrealizował przecież „dwie najgorsze historie w wolnej Polsce” jak to określił Paweł Graś, czyli podniesienie wieku emerytalnego i likwidację OFE. To chyba dlatego, nie ma odwagi się przeciwstawiać antydemokratycznym działaniom Tuska w obecnej koalicji, ba godzi się nawet na „domknięcie systemu” przez zbliżające się wybory prezydenckie.