1. Przez wile miesięcy, a tak naprawdę od objęcia przez Prawo i Sprawiedliwość rządów po wygranych wyborach na jesieni 2015 roku, opozycja nazwała siebie totalną i realizując strategię „ulica i zagranica”, głosiła, że rządzący ograniczają w Polsce prawa i wolności obywateli, łamią Konstytucję i praworządność, a nawet wprowadzają dyktaturę.
Te oskarżenia wcale nie były stopniowane, tak naprawdę już w grudniu 2015 roku podczas uchwalania budżetu na 2016 rok, rozpoczęła się przecież wielodniowa okupacja budynku Sejmu przez opozycję, zwoływano protestujących pod budynki Parlamentu, były nawet „ofiary” (jeden z protestujących położył się na ulicy i udawał ofiarę strzałów, które miała oddawać do tłumu policja).
Na szczęście mistyfikacja się nie udała, w internecie pojawiły się nagrania jak „ofiara” wstaje i wchodzi w grupę protestujących ale wszystkie te protesty odznaczały się jedną cechą , protestujący prowokowali albo zwolenników rządu albo policję, żeby „wytworzyć jakiś poszkodowanych” i w ten sposób oskarżyć władzę od brutalną dyktaturę.
2. Tego rodzaju oskarżenia były także prezentowane przez opozycję i jej zwolenników za granicą głównie w Parlamencie Europejskim i to jawnie podczas oficjalnych obrad jak i mniej otwarcie na różnego rodzaju spotkaniach aby tylko przekonać większość w tej instytucji, że demokracja w Polsce to w istocie pozór, tak naprawdę mamy władzę niedemokratyczną, która szybkimi krokami zmierza do dyktatury.
Te narrację w PE załamały dopiero wyniki wyborów do Parlamentu na jesieni 2019, które dały rządzącym przy bardzo wysokiej frekwencji po raz drugi bezwzględne zwycięstwo w Sejmie i możliwość utworzenia rządu.
Ba w ich wyniku opozycji udało się w Senacie stworzyć większość i wybrać marszałka, w tej sytuacji podtrzymywanie narracji w instytucjach europejskich, że w Polsce są kłopoty z demokracją, a rządzącym jest coraz bliżej do dyktatury jest już niemożliwe.
3. Ale opozycja zapętliła się ze swoimi oskarżeniami o dyktaturę także na gruncie krajowym, otóż teraz w związku z pandemią koronawirusa, twierdzi, że jej kandydaci nie mogą prowadzić kampanii wyborczej, ba że urzędujący prezydent ma nad nimi przewagę realizując swe codzienne obowiązki, w związku z tym wręcz żądają wprowadzenia, któregoś ze stanów nadzwyczajnych przewidzianych w Konstytucji RP i w związku z tym przesunięcia terminu wyborów.
Mimo tego, że wprowadzenie stanu klęski żywiołowej (teraz przewodniczący Platformy Borys Budka zażądał wprowadzenia takiego stanu, wcześniej żądał stanu wyjątkowego), może się wiązać z poważnymi ograniczeniami praw i wolności obywatelskich, to od kilkunastu dni większość czołowych polityków tej partii nic innego nie mówi i nie pisze tylko teksty o koniecznym przesunięciu wyborów.
Oczywiście nie dzieje się to przypadkowo, poparcie dla kandydatki Platformy w wyborach prezydenckich Małgorzaty Kidawy-Błońskiej gwałtownie spada, istnieją uzasadnione obawy, że za kilka tygodni wyprzedzi ją któryś z goniących konkurentów, za wszelką cenę trzeba przesunąć wybory.
Po wprowadzeniu stanu klęski żywiołowej, termin wyborów przesuwa się co najmniej o 90 dni po jego zakończeniu, a więc marszałek Sejmu będzie musiała zarządzić wybory jeszcze raz, a to oznacza najwcześniej jesień tego roku, a do tego czasu można znaleźć lepszego kandydata.
4. Walczą więc o to politycy Platformy, równie mocno żądają stanu nadzwyczajnego związani z nimi dziennikarze i celebryci, ukazują w tej sprawie coraz bardziej napastliwe teksty w mediach tradycyjnych i w internecie.
Opozycja jednak nie zauważa jak bardzo się zapętliła, żądać wprowadzenia stanu nadzwyczajnego ograniczającego prawa i wolności obywateli od tych, których przez lata oskarżało się o skłonności dyktatorskie albo wręcz o dyktaturę, to naprawę ośmieszenie się jakiego współczesny świat jeszcze nie widział.