- W związku z atakami posłów Platformy na rząd premiera Morawieckiego i oskarżeniami go o drożyznę, tuż przed ostatecznym głosowaniem budżetu na rok 2022, szef rządu zdecydował się zabrać głos w Sejmie i przypomnieć, kto wyraził zgodę na taki, a nie inny ostateczny kształt unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS).
Rzeczywiście ostatnie lata, to wręcz drastyczny wzrost cen pozwoleń na emisję CO2, obecnie sięgają one 90 euro za tonę, co oznacza, w ciągu ostatnich 4 lat ceny te wzrosły 10-krotnie, a w ciągu ostatniego roku 3-krotnie.
W sytuacji kiedy polski przemysł potrzebuje około 170 mln ton pozwoleń na emisję rocznie, a otrzymujemy około 105 mln ton (około 40 mln ton z nich rząd rozdziela wśród przedsiębiorstw bezpłatnie, a pozostałe 65 mln ton sprzedaje, przy czym dochody z tego tytułu wpływają do budżetu państwa i te środki muszą być przeznaczone na transformację energetyczną), co oznacza, że pozostałą cześć pozwoleń przedsiębiorstwa muszą kupić w ramach tego systemu handlu.
Są to więc wydatki po obecnym kursie złotego wynoszące przynajmniej 25 mld zł i takie środki corocznie wypływają z polskiej gospodarki i osłabiają jej możliwości transformacji energetycznej.
- Przypomnijmy tylko, że na tak radykalny system europejskiej polityki klimatycznej, najpierw jesienią 2008 roku zgodził się premier Donald Tusk (słynne 3x20 w tym redukcję o 20 proc. emisji CO2 do roku 2020, przy czym wyraził też zgodę na zmianę bazy z roku 1990 na 2005, co w sposób szczególny postawiło Polskę w trudnej sytuacji, a także na obowiązkowy handel uprawnieniami do emisji dla wytwarzających energię elektryczną, który zaczął obowiązywać od 1 stycznia 2013 roku).
Jeszcze radykalniejsze rozwiązania zaproponowała KE w polityce klimatycznej w 2014 roku, Tusk wtedy jeszcze jako premier zdając sobie sprawę, że ich przyjęcie uderzy w Polskę jeszcze mocniej niż porozumienie z 2008 roku, dwukrotnie prosił o przełożenie debaty nad tymi zmianami na posiedzeniu Rady Europejskiej w marcu i w czerwcu 2014, na jesień tego roku.
- Pod koniec października 2014 roku na posiedzenie RE, kierowanej już wtedy przez nowego przewodniczącego Donalda Tuska, pojechała nowa premier Ewa Kopacz i zupełnie nieprzygotowana zgodziła na kolejne restrykcje (między innymi ograniczenie emisji CO2 o 43 proc. Do 2030), ale przede wszystkim na wprowadzenie tzw. Rezerwy Stabilizacyjnej.
Rezerwa to zdjęcie z rynku 900 mln ton pozwoleń na emisję, co już wówczas zostało nazwane przez polski Senat para-podatkiem dla polskich wytwórców energii elektrycznej i jest poważnym powodem gwałtownego wzrostu ich cen.
Drugim powodem jest fakt, że pozwolenia na emisję od stycznia 2018 roku stały się instrumentem finansowym, a tym samym w handlu nimi bierze udział szeroko rozumiany sektor finansowy, a pozwolenia na emisję stały się przedmiotem powszechnej spekulacji.
Ponadto także wtedy w roku 2014 wprowadzono zmianę w handlu emisjami ETS na lata 2021-2030, polegającą na corocznej redukcji puli uprawnień na rynku o 2,2 proc., co oznacza w każdym roku zmniejszenie ich ilości, a tym samym kolejny powód do windowania ich cen.
- A więc to właśnie ówczesne zgody premierów Tuska i Kopacz na kolejne zaostrzenia unijnej polityki klimatycznej, spowodowały, że w ostatnich latach mamy do czynienia z gwałtownym wzrostem cen pozwoleń na emisję CO2.
Premier Morawiecki zaproponował na ostatnim szczycie Rady w Brukseli wyłączenie z tego handlu emisjami CO2 sektora finansowego, ale póki co nie ma na to zgody większości krajów, mimo tego, że system się rozregulował i najbardziej osłabia finansowo kraje, które stoją przed największymi wyzwaniami transformacji energetyki (a więc utrudnia transformację tym krajom).
Być może jednak przyjdzie opamiętanie, ponieważ premier Morawiecki zapowiedział zawetowanie zamierzeń jego rozszerzenia przez KE na transport, mieszkalnictwo i ciepło systemowe.
W marcu przyszłego roku, a być może nawet szybciej, szefowie rządów będą musieli wrócić do debaty na ten temat, ponieważ ceny prądu w kilku krajach Europy Zachodniej wzrosły o blisko 200%, a to grozi niepokojami społecznymi na dużą skalę.