1. U większości Polaków wręcz przerażenie wywołało odtajnienie dokumentu z lipca 2011 roku „Plan użycia sił zbrojnych”, zatwierdzonego przez ówczesnego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, który zakładał, że samodzielna obrona kraju potrwa maksymalnie 2 tygodnie, a po7 dniach, wróg dotrze do prawego brzegu Wisły.

Rząd PO-PSL przyjął, że w zasadzie bez walki odda Rosjanom całe terytorium naszego kraju do rzeki Wisły, a linia tej rzeki będzie dopiero linią obrony z nadzieją, że za jakiś czas, Polsce pomogą wojska NATO-wskie.

Piszę za jakiś czas, bo w 2011 roku nie było jeszcze NATO-wskich tzw. planów ewentualnościowych, co oznacza, że na pomoc tego bloku militarnego, moglibyśmy czekać nie tygodnie ale raczej miesiące.

Oznaczało to, że w ręce Rosjan chciano oddać prawie połowę Polski, dla takich miast, że wymienię tylko te największe jak: Olsztyn, Białystok, Lublin, Rzeszów, szykowano powtórkę z Buczy i Irpienia, a Warszawa miałaby zostać miastem frontowym, ze wszystkimi tego strasznymi konsekwencjami.

 

  1. Przyjęcie takiego planu obrony w konsekwencji spowodowało, że ówcześni ministrowie obrony, zostali przymuszani do oszczędności w wydatkach na obronę, co zaowocowało likwidacją aż 629 jednostek organizacyjnych Sił Zbrojnych RP, duża część tych likwidacji dotyczyła jednostek na wschód od Wisły.

Ministrowie obrony Klich, a później Siemoniak tymi oszczędnościami w wydatkach obronnych wręcz się szczycili, a ten ostatni w obecności kilku generałów z rozbrajającą szczerością mówił o cięciach budżetowych w tej dziedzinie „jak nie ma, to nie ma”.

Działo się to w sytuacji kiedy Rosja otwarcie mówiła o konieczności wycofania się wojsk NATO-wskich na pozycje sprzed 1999 roku (a więc sprzed rozszerzenia tego Paktu na Wschód), ba realizowała imperialną politykę wobec sąsiadów (w 2008 roku zajęła dwa regiony Gruzji, a w 2014 roku ukraiński Krym oraz obwód Doniecki i Ługański).

Działo się to mimo tego, że ówczesny prezydent Lech Kaczyński na wiecu w Tbilisi w obronie Gruzji, publicznie obnażył strategię Moskwy mówiąc „najpierw Gruzja, potem Ukraina, później Państwa Bałtyckie, a być może i mój kraj Polska”.

 

  1. Konkretnie te coroczne cięcia wydatków wyglądały następująco: w 2008 roku wydano 2,9 mld zł mniej niż zaplanowano (22,6 mld zł plan-19,7 mld zł wydatki), w 2009 roku o 1,7 mld zł mniej (24,7 mld zł plan-23 mld zł wydatki), w 2010 roku o 0,5 mld zł mniej (25,7 mld zł plan -25,2 mld zł wydatki), w 2011 roku o 0,8 mld zł mniej (27,5 mld zł plan-26,7 mld zł wydatki), w 2012 roku o 1,4 mld zł mniej (29,5 mld zł plan-28,1 mld zł wydatki) i w 2013 roku o 3,3 mld zł mniej (31,4 mld zł plan- 28,1 mld zł wydatki).

Sumarycznie w całym tym okresie od 2008 roku do 2013 roku, faktycznie na wojsko wydano aż o 10,6 mld zł mniej niż planowano, a ustawa o finansowaniu armii była corocznie łamana (przeznaczanie na obronność 1,95% PKB).

Trzeba przy tym, że te niewydane miliardy, to środki, które powinny być przeznaczone na modernizację armii i jej uzbrajanie, bo inne wydatki tzw. bieżące utrzymanie czy emerytury wojskowe (te są płacone z budżetu MON, a nie ZUS), zostały w pełni zrealizowane.

 

  1. To właśnie z tych powodów za rządów PO-PSL z jednej strony wręcz masowo likwidowano jednostki organizacyjne wojska, z drugiej na uzbrojenie szły tylko niewielkie pieniądze , czego spektakularnym przykładem wydatków na modernizację armii był zakup 10 tysięcy tablic Mendelejewa.

Teraz na armię wydajemy blisko 150 mld zł rocznie , blisko 100 mld zł z budżetu i kolejne 50 mld zł ze specjalnego funduszu, a ich wydatkowanie odbywa się płynnie, polskie wojsko jest wyposażane sukcesywnie w nowoczesny sprzęt.

Według zagranicznych analityków jeżeli Polska będzie na tym poziomie finansować wydatki na uzbrojenie, to w ciągu najbliższych 2-3 lat nasza armia będzie drugą pod względem potencjału, lądową armią w Europie.

Dla Polaków, którzy nie chcą aby obrona naszego kraju przez agresją ze wschodu odbywała się dopiero na Wiśle, wybór powinien być jasny, tylko rząd Prawa i Sprawiedliwości gwarantuje obronę każdej piędzi polskiej ziemi.

  1. Na trzy tygodnie przed finałem kampanii wyborczej, padają ze strony polityków rekomendowanych przez Hołownię na listy wyborcze „Trzeciej drogi”, coraz odważniejsze liberalne propozycje programowe, które jak można przypuszczać powodują nerwowość w szeregach PSL-u.

Kilka dni temu w wywiadzie w Radiu Zet z red. Rymanowskim, Ryszard Petru, kiedyś przewodniczący „Nowoczesnej”, a teraz z „Trzeciej Drogi” pytany o prywatyzację po ewentualnym wejściu tej partii do rządu tworzonego przez obecną opozycję, całkiem poważnie wymienił trzy spółki Skarbu Państwa: PKO BP, Pekao S.A i Orlen, które powinny być sprywatyzowane w pierwszej kolejności.

Przypomnijmy, że po dojściu Prawa i Sprawiedliwości do władzy PKO BP został wzmocniony akwizycją między innymi Nordea Bank Polska, Pekao S.A zostało odzyskane przez Skarb Państwa z rąk włoskich, a Orlen uczyniony wielkim koncernem multienergetycznym po przejęciu Energi, Lotosu i PGNIG.

Okazje się, że prominentny polityk partii Hołowni w ramach „Trzeciej Drogi”, chce w pierwszej kolejności prywatyzować podmioty, które podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości, albo zostały wyrwane z rąk obcego kapitału, albo znacząco wzmocnione, akwizycją innych podmiotów z ich sektorów.

A więc Ryszard Petru w sprawie prywatyzacji nadaje na tych samych falach co były minister przekształceń własnościowych, a obecny europoseł z Platformy, Janusz Lewandowski, który z kolei niedawno w jednym z wywiadów, mówił wręcz o konieczności, jak to zgrabnie ujął, „sensownej prywatyzacji”.

 

  1. Z kolei sam Hołownia współlider „Trzeciej drogi” w radiu „Zet” na pytanie red. Rymanowskiego o przyszłość programu 800 plus, stwierdził wprost „poważnie się trzeba zastanowić nad wycofaniem świadczenia 800 plus” i dodał „te pieniądze można lepiej zainwestować”.

A więc także Hołowni coraz bliżej do programu Platformy, która ustami swoich najważniejszych polityków, zgłaszała zastrzeżenia do programu „Rodzina 500 plus” (od 1 stycznia 2024 roku „800 plus”), z sugestiami takich jego zmian, że tak naprawdę prowadziłyby one do jego likwidacji.

A co do lepszego zainwestowania pieniędzy przeznaczanych na ten program z budżetu państwa, to Platforma ma w tym zakresie duże doświadczenie, przez 8 lat kiedy rządziła pozwalała na „prywatyzację” podatków, głównie VAT, i jak można przypuszczać, ci co wyłudzali masowo ten podatek, środki te „lepiej inwestowali”, niż rodziny wychowujące dzieci.

Dość powiedzieć, że przez 8 lat jej rządów w ten sposób zniknął jeden budżet państwa z wydatkami na poziomie 300 mld zł, co w okresie kiedy rządziła, wystarczyłoby na finansowanie programu 500 plus, przynajmniej przez 10 lat.

 

  1. Hołownia i jego ludzie robią poważne „kuku” PSL-owi, także w sprawie filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”, mocno stając po stronie reżyserki i nie protestując przeciwko antypolskiej wymowie tego „dzieła”.

Dolał oliwy do ognia Michał Kobosko główny „strateg” partii Hołowni, który opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie, na którym czule obejmuje Agnieszkę Holland, tuż przed premierą jej filmu w Gdyni.

Zresztą sam PSL nie ma w tej sprawie czystego sumienia, bo jak się okazuje, wsparł finansowo ten projekt Mazowiecki Instytut Kultury, jednostka podległa, wywodzącemu się z PSL-u, marszałkowi województwa mazowieckiego Adamowi Struzikowi.

Z kolei politycy PSL-u w mediach uciekają od odpowiedzi o ocenę tego filmu, że go jeszcze nie widzieli, choć te kilka fragmentów prezentowanych od kilku dni w mediach, nie powinno pozostawiać wątpliwości w jakim celu ten film został zrobiony.

 

  1. W szeregach PSL-u musi narastać zdenerwowanie w związku z tymi wypowiedziami i zachowaniami polityków partii Hołowni i samego jej lidera, w sytuacji kiedy notowania „Trzeciej drogi”, oscylują w granicach 9-10% i w każdej chwili mogą osunąć się pod próg wyborczy.

A już wsparcie dla Agnieszki Holland udzielone przez ludzi Hołowni w związku z emisją filmu „Zielona granica”, jednoznacznie atakującego Straż Graniczną i szerzej polski mundur, na pewno nie przysporzy głosów „Trzeciej drodze” w Polsce Wschodniej, której mieszkańcy czują wręcz fizyczne zagrożenie wojną hybrydową prowadzoną przy pomocy nielegalnych imigrantów przez służby specjalne Łukaszenki i Putina.

  1. To że czołowi politycy Platformy z Donaldem Tuskiem na czele, rzucili się do popierania filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”, tuż po pojawieniu się w mediach społecznościowych jego trailerów, nie dziwi, wszak posłowie tej partii latem 2021 roku popisywali się na granicy polsko-białoruskiej atakami na polską straż graniczną.

Wszyscy pamiętamy „sprinty” posła Sterczewskiego, wyprawę posłów Jońskiego i Szczerby do nielegalnych imigrantów z pizzą i śpiworami, czy poseł Jachirę żądającą ujawniania nazwisk od funkcjonariuszy Straży Granicznej, w sytuacji kiedy ci ludzie swoimi ciałami bronili granicy przez agresywnymi nielegalnymi imigrantami.

Zapamiętane zostały także wypowiedzi Donalda Tuska, który sugerował wpuszczanie tych biednych ludzi, choć dla wszystkich było już jasne, że Łukaszenka z Putinem prowadzą przy ich pomocy wojnę hybrydową z Polską, a później mówił, że ten rząd nie wybuduje na tej granicy żadnego muru, to miał być jak to „poetycko” określił wielki wał.

W takim podejściu do tego co działo się latem i jesienią 2021 roku na granicy białorusko-polskiej wspierali polityków Platformy liczni dziennikarze, jedna stacja telewizyjna twierdząca, że nadaje „całą prawdę całą dobę” oraz różni celebryci, których wypowiedzi na temat polskich strażników granicznych nie można nawet zacytować, że względu na wulgaryzmy w nich zawarte.

 

  1. Później był brak poparcia dla rządu w sprawie budowy muru na tej granicy, posłowie Platformy i Lewicy zagłosowali przeciw stosownej ustawie i ciągłe ataki na tę inwestycję, które ustały dopiero po jej wybudowaniu i dowodach, że praktycznie wyeliminowała nielegalne przejścia tej granicy przez ludzi zwiezionych przez służby Łukaszenki i Putina.

Jednak wybudowana bariera ciągle była zadrą dla polityków Platformy, europoseł Ochojska wielokrotnie mówiła o konieczności jej rozebrania, a inna europoseł wybrana z list Platformy, choć obecnie już partii Hołowni, Róża Thun zorganizowała nawet w PE wystawę o jej strasznych skutkach.

Zresztą europosłowie Platformy i Lewicy co rusz pisali petycje do komisarz Ylvy Johannson odpowiadającą w KE za problemy imigracji o negatywnych skutkach istnienia bariery nie tylko dla ludzi, ale także dla zwierząt.

 

  1. Politycy PSL-u w tej sprawie zachowywali się racjonalniej nie atakowali funkcjonariuszy Straży Granicznej, a w momencie głosowania ustawy o budowie muru, wyłamali się ze wspólnego frontu opozycji i zagłosowali za nią.

Może więc tylko szokować brak ich sprzeciwu wobec filmu Agnieszki Holland, a nawet jak się okazuje wsparcie finansowe dla tego projektu, którego udzieliła instytucja kultury podległa wywodzącemu się z PSL-u, marszałkowi województwa mazowieckiego Adamowi Struzikowi „Mazowiecki Instytut Kultury”.

Politycy tej partii łącznie z jej szefem Kosiniakiem-Kamyszem wczoraj w mediach uciekali od odpowiedzi o ten film, że go jeszcze nie widzieli, choć te kilka fragmentów prezentowanych od kilku dni w mediach, nie powinno pozostawiać wątpliwości w jakim celu ten film został zrobiony.

 

  1. Strażnicy graniczni rzucający ciężarną kobietę na druty kolczaste, inni rozbijający termos o drzewo, a następnie podający go imigrantom, żeby się z niego napili kalecząc szkłem, czy mieszkaniec przygranicznej miejscowości udający, że strzela do imigrantów, to tylko niektóre sceny mające pokazać bestialstwo funkcjonariuszy straży granicznej i brak empatii dla imigrantów ze strony lokalnej społeczności.

Obrazy te podawane w konwencji czarno-białej, filmowanie nocą, niepokojąca muzyka, to wszystko ma wyrobić u widzów przekonanie, że polska Straż Graniczna to nie ludzie, to potwory, które potrafią się tylko znęcać nad imigrantami, którzy przecież szukają dla siebie lepszego miejsca na świecie.

Wszystko to oczywiście nie ma nic wspólnego z prawdą, choć reżyserka twierdzi, że ma to udokumentowane, ale taka dokumentacja może pochodzić tylko od służb Łukaszenki i Putina.

 

  1. I tylko w Moskwie i Mińsku zacierają ręce, że taki film powstał, bo czyni odpowiedzialnymi za wszystko co się działo na tej białorusko-polskiej granicy, polskie służby mundurowe, a te naprawdę odpowiedzialne, pozostają w cieniu.

Brak odcięcia się PSL-u od tego filmu, a jak się okazuje nawet udział w jego finansowaniu instytucji podległej peeselowskiemu marszałkowi województwa, dobitnie pokazuje jak odcięła się od swoich korzeni i będzie ją to drogo kosztować w nadchodzących wyborach.

  1. Kiedy późną jesienią 2015 roku powstał rząd Prawa i Sprawiedliwości i zaczął podejmować pierwsze decyzje realizujące program wyborczy, ówczesny przewodniczący Platformy Grzegorz Schetyna w grudniu tego roku ogłosił, że ta partia będzie „totalną opozycją” i będzie realizowała strategię ulica i zagranica.

Zmieniali się przewodniczący tej partii, Schetynę, zastąpił Borys Budka, później do Polski został wysłany przez establishment berlińsko-brukselski Donald Tusk i on został nowym przewodniczącym tej partii, ale strategia Platformy się nie zmieniła.

Stąd ta partia wspierała wszystkie protesty uliczne urządzane przez KOD, Obywateli RP, Silnych Razem i Strajk Kobiet, a także organizowała własne i jak widać od tego nie odstąpiła, 1 października, będzie kolejny, choć gwałtownie trzeba było zmieniać jego „patronkę” panią Joannę z Krakowa, po tym jak na portalach społecznościowych zaczęto prezentować jej liczne „słabości”.

 

  1. Ale nie tylko „ulica” jest konsekwentnie wykorzystywana przez Platformę, także „zagranica” jest eksploatowana bardzo mocno, o czym świadczy już ponad 40 debat o sytuacji i w Polsce i tyleż rezolucji atakujących nasz kraj.

Do tego należy dołożyć blokadę środków z KPO, kary nałożone za sprzeciw wobec likwidacji Turowa i reformę sądownictwa, a nawet ostatnie posunięcie przewodniczącej Ursuli von der Leyen, jej osobistą decyzję o nie przedłużeniu embarga na ukraińskie zboże, czyli jawne opowiedzenie się przez nią po stronie kraju trzeciego, a nie 5. krajów członkowskich.

Można wręcz stwierdzić, że Polska jest drugim krajem jeżeli chodzi o ilość różnego rodzaju unijnych sankcji na nas nakładanych, pierwszym jest oczywiście Rosja, tyle tylko, że Rosja napadła na Ukrainę, a Polska kieruje do tego kraju największą pomoc humanitarną i wojskową.

 

  1. Przypomnijmy, że w połowie lipca w Parlamencie Europejskim, głosami frakcji EPL, Lewicy, Renew, Zielonych i Komunistów, została przyjęta ostatnia skrajnie antypolska rezolucja.

Wprawdzie w zamyśle jej inicjatorów, miała być ona poświęcona nowelizacji prawa wyborczego, powołania sejmowej komisji śledczej w sprawie badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007-2022, a także ostatniej nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, przenoszącej odpowiedzialność dyscyplinarną sędziów do NSA, ale ostatecznie została ona tak sformułowana, że uderza w fundamenty polskiego państwa.

W rezolucji między innymi kwestionowana jest decyzja większości sejmowej w sprawie powołania dodatkowych komisji wyborczych w mniejszych miejscowościach, finansowanie przez państwo dowożenia wyborców do lokali wyborczych, czy też stworzenie kontroli liczenia oddanych głosów, ale także możliwość powołania komisji śledczej badającej rosyjskie wpływy w naszym kraju i wiele innych kwestii określonych hasłem „łamania praworządności”.

 

  1. W rezolucji znajduje się także sformułowanie, że „obecny polski Trybunał Konstytucyjny jest nielegalny”, w związku z tym, nie jest uprawniony do dokonywania wykładni Konstytucji RP, a jego wyroki dotyczące konstytucyjności ustawy o Sądzie Najwyższym, należy uznać za nieważne.

Nielegalna jest zdaniem PE, Krajowa Rada Sądownictwa i wszyscy rekomendowani przez nią sędziowie (jest ich już około 3,5 tysiąca), nielegalni są także sędziowie powołani do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego (trzeba podkreślić, że to ta Izba rozpatruje spory wyborcze i stwierdza ważność wyborów).

PE wzywa również KE do wszczęcia postępowania w sprawie uchybienia zobowiązaniom pastwa członkowskiego, wobec wszystkich wyżej wymienionych kwestii i w konsekwencji skierowania sprawy przeciwko Polsce do TSUE, w tym także wystąpienia o zastosowanie środków nadzwyczajnych (kar finansowych).

Ba w rezolucji wzywa się KE, aby nie negocjowała z polskim rządem i powstrzymała się od wszelkich oświadczeń, które mogłyby przesądzać o jej oficjalnym stanowisku, korzystnym dla naszego kraju.

Polska według tej rezolucji ma wdrożyć nie tylko wszystkie wyroki TSUE, ale także Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu i dopiero wtedy mogą być uruchomione dla naszego kraju środki Funduszu Odbudowy.

 

  1. Ale na początku października na finiszu kampanii wyborczej w Polsce, szykuje się w PE jeszcze jedna debata, zapewne z rezolucją potępiającą nasz kraj, tym razem podstawą ma być sprawa wiz.

List w tej sprawie do komisarz Ylvy Johannson wystosowali trzej europosłowie Lewicy (Leszek Miller, Marek Belka i Włodzimierz Cimoszewicz), którzy do PE dostali się z list Koalicji Europejskiej, a teraz tego rodzaju akcją, spłacają „dług” wobec Platformy.

Europosłowie Platformy natomiast przez swoją frakcję EPL forsują wspomnianą debatę w tej sprawie i mimo tego, że zarówno MSZ jak Prokuratura przedstawiły rzetelne wyjaśnienia w sprawie 268 wiz wydanych z naruszeniem prawa, w PE zapewne będzie mówić się o kilkuset tysiącach wiz wydanych w Polsce, bo takie kłamstwa rozpowszechnia opozycja w naszym kraju.

A więc „ulica i zagranica” do samej ciszy wyborczej.

  1. Jeszcze do niedawna wydawało się, że krytyczne wypowiedzi dotyczące zakazu wwozu ukraińskiego zboża do Polski i 4 innych krajów przyfrontowych, pochodzą tylko od niższych urzędników ukraińskiego rządu, przede wszystkim wiceministra rolnictwa Tarasa Kaczki.

Jednak wypowiedź prezydenta Zełeńskiego na sesji ONZ w Nowym Jorku, a szczególnie jeden jej fragment, jest poważnym sygnałem, jak establishment ukraiński rozumie słowo wdzięczność.

Zełeński powiedział między innymi „Ciężko pracujemy nad zachowaniem szlaków lądowych dla eksportu zboża. I niepokojące jest to, jak niektórzy w Europie, niektórzy nasi przyjaciele w Europie, odgrywają w teatrze politycznym solidarność, robiąc thriller ze zbożem. Może się wydawać, że odgrywają własną rolę, ale w rzeczywistości pomagają przygotować scenę dla moskiewskiego aktora”.

Wprawdzie nie wymienił Polski z nazwy, ale nie ulega wątpliwości, że to nasz kraj miał na myśli, a już stwierdzenia, że w teatrze politycznym odgrywamy solidarność i jesteśmy po stronie Moskwy, jest niestety wręcz policzkiem i mam nadzieję, że prezydent Zełeński, za jakiś czas, kiedy opadną emocje, za to nas przeprosi.

 

  1. Prezydent Zełeński najprawdopodobniej jest wprowadzony w błąd w sprawie zboża, choć nawet dane pochodzące od służb celnych Ukrainy potwierdzają, że wprowadzenie od początku maja tego roku unijnego zakazu wwozu 4 zbóż do 5 tzw. krajów przyfrontowych, dało dobre rezultaty i dla tych krajów i dla Ukrainy.

Po pierwsze zakaz wwozu uporządkował i uspokoił sytuację na rynku zbóż w tych pięciu krajach, w tym w szczególności w Polsce, po drugie wzrósł także tranzyt ukraińskiego zboża przez te kraje do państw trzecich, zarówno tych unijnych ale i krajów poza UE.

Otóż tranzyt ten wyniósł aż 9,6 mln ton przez 3 miesiące zakazu wwozu (maj, czerwiec, lipiec), podczas gdy tranzyt w analogicznych miesiącach roku ubiegłego, wyniósł tylko 7,3 mln ton.

Po prostu ukraińscy eksporterzy zostali zmuszeni do szukania nabywców poza 5 krajami przyfrontowymi i jak widać z tych danych, ich znajdowali, choć najprawdopodobniej ta sprzedaż wiązała się z mniejszym zyskiem, bo koszty transportu do Hiszpanii, Włoch, czy Holandii są wyższe niż do Polski, a jeszcze wyższe do krajów Afryki w sytuacji kiedy musi się on odbywać okrężną drogą po zamknięciu przez Rosję drogi przez Morze Czarne.

 

  1. W świetle tych danych presja ukraińskich polityków na instytucje unijne, a w szczególności na przewodniczącą Komisji Europejskiej, aby nie przedłużać tego zakazu wwozu, wydaje się być motywowana naciskiem wielkich agroholdingów funkcjonujących na Ukrainie.

Otóż z 10 tych największych, dysponujących areałami od 600 tysięcy hektarów do 80 tysięcy hektarów, wszystkie one mają przewagę kapitału zagranicznego i tylko jeden i to ten najmniejszy jest zarejestrowany na Ukrainie, pozostałe zaś w tzw. rajach podatkowych.

To oznacza, że wpływy podatkowe do ukraińskiego budżetu związane z działalnością tych agroholdingów są cokolwiek symboliczne, a mimo tego wysocy ukraińskiego państwa z wielką determinacją walczą o ich interesy, nawet za cenę poważnego nadwyrężenia relacji z Polską, kluczowym krajem, będącym głównym hubem pomocowym, kluczowym dla broniącej się przed rosyjską agresją Ukrainy.

 

  1. Miejmy więc nadzieję, że przywódcy Ukrainy pójdą jednak po rozum do głowy, przestaną eskalować napięcie z Polską w sprawie zboża, bo to najbardziej im przyjazny kraj w Europie, o czym wiedzą miliony uchodźców z tego kraju, który znaleźli pomoc w Polsce.

Polska pomaga Ukrainie także w dobrze pojętym swoim interesie, ale przecież nie może zgodzić się na to, aby odbywało się to kosztem polskich rolników, którzy przecież ponieśli już straty związane z nadmiernym importem ukraińskiego zboża, jeszcze przed obowiązywaniem zakazu wwozu.

Polski rząd zdecydował się je przynajmniej w części wyrównać, przeznaczając na pomoc dla rolnictwa, astronomiczną kwotę 15,6 mld zł z tego na pomoc dla rolników produkujących zboże w kwocie około 5-6 mld zł.

 

  1. Kolejny raz na straty w tej grupie rolników, nie możemy już pozwolić i czołowi politycy ukraińscy powinni to zrozumieć, wycofać się ze swojej presji na Polskę, przeprosić za obraźliwe słowa pod naszym adresem, żeby zatrzeć dotychczasowe wrażenie, że nie rozumieją słowa wdzięczność.

Miejmy nadzieję, że tak się stanie i to już w najbliższym czasie i jest to w dobrze pojętym interesie zarówno Ukrainy jak i Polski, bo przecież z tego sporu, może być zadowolona tylko jedna stolica tj. Moskwa.