1. Tuż po tym jak nawet w mediach sprzyjających Tuskowi, dziennikarze przyznawali, że doszło do blamażu z realizacją 100 konkretów na pierwsze 100 dni rządzenia, minister Bodnar i jego prokuratorzy zdecydowali się siłowo forsować drzwi mieszkania ministra Zbigniewa Ziobro pod nieobecność jego i rodziny. Jak poinformował sam minister Ziobro nikt ze służb, ani z prokuratury nie kontaktował się ani z nim ani z członkami jego rodziny, aby umożliwić im wejście do domu i dokonanie czynności przeszukania, mimo tego że prokuratura dysponuje jego numerem telefonu. Jak powiedział dziennikarzom minister, uszkodzono drzwi, framugi, a nawet fragmenty muru domu, wyważając je, co więcej wcześniej zasłonięto kamery monitoringu na zewnątrz budynku, a później także i wewnątrz, aby nie było żadnego materialnego śladu włamania do tej nieruchomości. Jak poinformował także minister Ziobro to było przeszukanie „trałowe”, a więc takie, że szukano wszystkiego, co później może być przedmiotem rozgrywki medialnej i atakowaniem go jako polityka, między innymi zabrano dokument papierowy „Analiza medialna Zjednoczonej Prawicy”. To że szukano „wszystkiego” potwierdza fakt ,że czynności prowadzone przez prokuratorów i funkcjonariuszy ABW w domu Zbigniewa Ziobro, trwały prawie 24 godziny od 6 rano we wtorek do 5,30 w środę. Tego samego dnia przeszukano także domy byłych wiceministrów sprawiedliwości  Michała Wosia, Marcina Romanowskiego, jak również posła Suwerennej Polski Dariusza Mateckiego w poszukiwaniu materiałów związanych z funkcjonowaniem Funduszu Sprawiedliwości, choć jak podkreślają nękani przez służby politycy, wszystkie te materiały znajdują się w resorcie sprawiedliwości.

 

  1. Wszystkie te zakrojone na szeroką skalę działania prokuratury i ABW zostały podjęte na kilka dni przed Świętami Wielkiej Nocy, przede wszystkim dlatego, aby po pierwsze zastraszyć Polaków (skoro w ten sposób weszli do domu ministra sprawiedliwości , to co mogą zrobić ze zwykłym człowiekiem), po drugie żeby w czasie spotkań świątecznych, ludzie mieli o czy mówić, wreszcie po trzecie, żeby odwrócić uwagę od blamażu związanego z brakiem realizacji 100 konkretów na 100 dni rządzenia. Przypomnijmy w poprzednim tygodniu minęło 100 dni rządzenia, a internauci szczegółowo policzyli, że z tego programu, zaledwie 9 konkretów zostało zrealizowane w pełni, 5 kolejnych tylko częściowo, aż pozostałych 86 nie zostało zrealizowanych w ogóle, nad wieloma z nich, nie rozpoczęto nawet prac. Te zrealizowane to: wprowadzenie finansowania in vitro z budżetu państwa, pigułka „ dzień po”, wyłącznie najcenniejszych lasów z wycinki, obniżka VAT do 8% dla branży beauty, finansowanie telefonu zaufania i dla dzieci i młodzieży, odwołanie Rzecznika Praw Dziecka, akt oskarżenia wobec urzędników MSZ odpowiedzialnych za korupcję przy udzielaniu wiz, uzyskanie pieniędzy z funduszy unijnych, a także powołanie ministerstwa przemysłu na Śląsku.

 

  1. Co więcej w tych dniach stało jasne, że większość tych 100 konkretów, została wpisana do tego programu Platformy, bez specjalnego zastanawiania się, czy jest realna szansa na ich realizację, a nawet najprawdopodobniej z przeświadczeniem, że nie będą w ogóle realizowane. Tak najprawdopodobniej było ze sztandarowym konkretem o podwyższeniu kwoty wolnej w podatku PIT z obecnych 30 tys zł do 60 tys zł, o czym świadczy zachowanie posłów Platformy w czasie debaty na projektem ustawy w tej sprawie, tyle tylko, że wniesionym do porządku obrad przez klub Konfederacji. Otóż politycy Platformy (a za nimi także przedstawiciele pozostałych klubów tworzących obecną większość sejmową), w debacie nie poparli tego projektu, co więcej ostatecznie zagłosowali przeciw zakończeniu w ciągu 30 najbliższych dni prac nad nim w ramach I czytania w komisji finansów publicznych. Tak naprawdę, to głosowanie oznacza zamrożenie tego projektu we wspomnianej komisji bezterminowo, co jest dowodem, że Platforma nie miała i nie ma zamiaru, realizować tej obietnicy wyborczej.

 

  1. Niezależnie jednak od tych wszystkich zastrzeżeń, niezrealizowanie przez rząd Tuska blisko 90% obietnic wyborczych w 100 dni jest nie tylko klęską wizerunkową ale i polityczną, która spowodowałaby jak to określają młodzi ludzie, „zmiecenie z planszy” Donalda Tuska i jego ekipy, gdyby nie był pod szczelną osłoną medialną. To, że taka osłona medialna nad rządem Donalda Tuska istnieje, świadczą kolejne konferencje prasowe organizowane przez klub Prawa i Sprawiedliwości w tym tygodniu, poświęcone braku realizacji 100 konkretów w 100 dni rządzenia. Uczestniczyłem w nich wszystkich i mimo obecności na nich telewizji informacyjnych, pytania w tej sprawie, zadawali tylko dziennikarze TV Republika, albo TV wPolsce, natomiast nie było żadnego zainteresowania dziennikarzy TVN24, Polsat News, czy TVP Info. Ba w tych wyżej wymienionych stacjach, trwają raczej tłumaczenia rządzących, że przecież trudno domagać się realizacji takich obietnic w 100 dni, koalicja ma na to całą kadencję, że zastany złych stan finansów publicznych, nie pozwala na ich realizację, albo że za naszą wschodnią granicą trwa wojna i w związku z tym, trzeba się skoncentrować na finansowaniu armii. Tyle tylko, że gdy Platforma i  Donald Tusk ogłaszali ten program, sami wyznaczyli 100 pierwszych dni na jego realizację, stan finansów publicznych był znany, bo publikacje w tej sprawie pojawiają się na stronach ministerstwa finansów w końcu każdego miesiąca , a wojna na Ukrainie trwa od dwóch lat.

 

  1. Włamanie i przeszukanie przez służby domu ministra Ziobro i innych byłych wiceministrów resortu sprawiedliwości miało więc na celu odwrócenie uwagi od blamażu związanego z brakiem realizacji 100 konkretów Platformy. Wygląda jednak na to, że się nie udało, Zbigniew Ziobro przerwał kurację antynowotworową, wrócił ze szpitala i przed swoim domem, schorowany i słaby, na krótkiej konferencji, obnażył skalę bezprawia ekipy Tuska.To o tej skali bezprawia Tuska, Bodnara i ich pomocników w rządzie i prokuraturze i braku reakcji na nie, niezwykle praworządnej przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen, komisarz Jurovej i komisarza Reyndersa, będą prowadzone dyskusje Polaków przy świątecznych stołach.

  1. Wczoraj po złożeniu przez Platformę wniosku o postawieniu prezesa przez Trybunałem Stanu prezesa NBP prof. Adma Glapińskiego, odbyła się konferencja prasowa zarządu NBP, podczas której zarzuty w nim przedstawione, zostały rozbite w pył. Najpierw zabrał głos jeden z członków zarządu prezes Paweł Szałamacha, który stwierdził, że ten wniosek podpisany przez 191 posłów nie jest uderzeniem w prezesa NBP, ale jest atakiem na niezależność banku centralnego i stabilność polskiej gospodarki. I użył bardzo obrazowego porównania, ten wniosek o trybunał stanu dla prof. Glapińskiego, to tak jakby nauczyciela oskarżono o to że uczy dzieci, lekarza, że leczy ludzi, a piekarza, że wypieka chleb, a więc o to, że rzetelne wykonują swoje obowiązki i realizują dobrze to do czego zostali powołani.

 

  1. Prezes Marta Kightley ustosunkowała się do „najcięższego” zarzutu zawartego we wniosku mianowicie tego dotyczącego skupu papierów Skarbu Państwa od banków komercyjnych, aby te z kolei były zainteresowane zakupem papierów emitowanych przez Polski Fundusz Rozwoju (PFR) i Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). Autorzy wniosku i podpisani pod nim posłowie nazywają to finansowaniem deficytu budżetowego, co byłoby naruszeniem art. 220 ust. 2 Konstytucji RP ,a przecież chodzi o skup papierów wartościowych przez NBP na rynku wtórnym, a nie pierwotnym, a to akurat bankowi centralnemu robić wolno. Co więcej wyżej wymienione działania prowadzone w latach 2020-2021 przez NBP, to jedna z operacji otwartego rynku, prowadzona przez większość banków centralnych w sytuacji zagrożenia gospodarki danego państwa kryzysem gospodarczym, który mógłby skutkować wysokim bezrobociem i nie ma nic wspólnego z finansowaniem deficytu budżetowego przez bank centralny. Tego rodzaju operacje prowadzi od 2008 roku do tej pory Europejski Bank Centralny (EBC),  a więc już przez ponad 15 lat na łączną sumę kilku bilionów euro,  Amerykańska Rezerwa Federalna, czy Bank Centralny Anglii (w sumie około 40 banków centralnych na świecie), wszystko po to aby zarówno kryzys na rynkach finansowych z lat 2008-2009, a później kryzys covidowy, nie spowodował załamania gospodarczego i wysokiego bezrobocia. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuca prezesom tych banków finansowania deficytów budżetowych, na przykład do tej pory nikt nie postawił podobnych zarzutów jak prezesowi Glapińskiemu, ani byłemu prezesowi EBC Mario Draghi, ani obecnej prezes Christine Lagarde.

 

  1. W podobny sposób prezes Kightley rozprawiła się z zarzutami o podejmowanie interwencji walutowych w grudniu 2020 i w marcu 2023 roku, które miały na celu zdaniem skarżących osłabienie wartości polskiej waluty, czy obniżenie stóp procentowych NBP w 2023 roku, które zdaniem skarżących, miało mieć związek z kampanią wyborczą. Jak podkreśliła prezes Kightley te decyzje, merytorycznie się broną, ponieważ służyły pobudzeniu wzrostu gospodarczego w sytuacji kiedy mieliśmy ciągle do czynienia z negatywnymi skutkami pandemii covidowej i agresji Rosji na Ukrainę. Jak podkreśliła prezes Kightley, nawet gdyby próbować je kwestionować, to przecież nie były to jednoosobowe decyzje prezesa NBP, a decyzje kolegialne, odpowiednio zarządu NBP i Rady Polityki Pieniężnej, a zgodnie z prawem przed Trybunałem Stanu, odpowiada się za decyzje indywidualne, a nie kolegialne.

 

  1. I na koniec rozprawienie się z „ciężkim” zarzutem o to, że informacja przekazana ministrowi finansów w połowie 2023 roku przy opracowywaniu projektu budżetu na 2024 rok, prognozy dotyczącej osiągnięcia przez NBP zysku w wysokości 6 mld zł, który miałby zasilić budżet, a ostatecznie bank osiągnął stratę w wysokości ponad 20 mld zł. Po pierwsze w tym przypadku sami skarżący piszą o prognozie zysku, a prognozy mają to do siebie, że nie muszą się sprawdzać, a wspomniana strata NBP ma charakter „papierowy” i  jest związana z umacnianiem się złotego. Precyzyjnie wtedy kiedy tę informację prezes NBP przekazywał ministrowi finansów  w sierpniu 2023 roku kurs euro/PLN wynosił 4,47 PLN, natomiast na koniec grudnia 2023 wyniósł on już 4,32 PLN, a więc złoty był mocniejszy o 15 groszy. W tej sytuacji rezerwy walutowe NBP, które na koniec 2023 roku wynosiły ok. 170 mld euro, przeliczone na złote były niższe o około 25 mld zł  i tę „papierową” stratę wykazał prezes NBP.

 

  1. Choćby to skrótowe ustosunkowanie się przez członków zarządu NBP do wydawałoby się merytorycznych zarzutów wobec prezesa NBP, stawia autorów wniosku o postawienie go przed Trybunałem Stanu  w niekorzystnym świetle i jest dowodem, że ma on przede wszystkim charakter polityczny. Jak podsumował je na koniec konferencji prasowej prezes Szałamacha, przedstawione we wniosku zarzuty są niedorzeczne i wręcz obrażają inteligencję przyzwoitych ludzi.

1. Zgodnie z obietnicami wyborczymi złożonymi przez Donalda Tusk i innych polityków Platformy, tuż po objęciu władzy pierwszymi decyzjami miały być obniżki podatków i składek, a także cen szczególnie żywności, energii i paliwa. Takimi sztandarowymi zobowiązaniami ,o których po wielokroć mówił Tusk na spotkaniach z wyborcami, była kwota wolna w podatku PIT w wysokości 60 tys zł i paliwo po 5,19 zł. Obydwie te obietnice miały być zrealizowane wręcz od ręki, tuż po przejęciu władzy przez Platformę, Tusk twierdził, że nie tylko nas na to stać, ale także on jako były premier, wie jak to zrobić.

 

2. Po 100 dniach rządów Tuska wiemy, że te dwie sztandarowe obietnice nie tylko nie zostały zrealizowane, co więcej ten rząd nie zmierza ich realizować, co oznacza, że żeby zdobyć władzy politycy Platformy posłużyli się klasycznym oszustwem wyborczym, bowiem złożyli obietnice w wyborcze, ze świadomością, że nie będą ich realizować. W sprawie podwyższenia kwoty wolnej w PIT do 60 tys zł, Platforma i jej koalicjanci zostali wręcz „złapani za rękę”, podczas ostatniego posiedzenia Sejmu. Otóż dokładnie w 100. dniu rządzenia Donalda Tuska, marszałek Hołownia wprowadził pod obrady Sejmu projekt ustawy o podwyższeniu kwoty wolnej w PIT do 60 tys zł tyle tylko, że przygotowany przez klub Konfederacji. Zabierający w debacie głos przedstawiciele Platformy, Ruchu Hołowni, PSL-u i Lewicy, wprawdzie nie zgłosili wniosku o odrzucenie projektu tej ustawy w I czytaniu ale wyraźnie  widać było z tego co mówili, że nie są gotowi do dalszych prac nad nim, co oznacza, że zostanie on najprawdopodobniej zamrożony w komisji finansów publicznych.

 

3. Twierdzili oni także, że stan finansów publicznych nie pozwala na  podwyższenie kwoty wolnej od podatku, co więcej są zagrożone finanse samorządów, ponieważ mają one udziały w PIT i CIT. Tyle tylko, że  wpływy z PIT i CIT na przestrzeni ostatni lat rosną (te pierwsze uległy podwojeniu, te drugie nawet potrojeniu) co oznacza także wzrost wpływów z tych podatków w jednostkach samorządu terytorialnego (JST). Ewentualne zmniejszenie wpływów z podatku PIT dla JST, po podwyższeniu kwoty wolnej powinno zostać zrekompensowane nowelizacją ustawy o finansach JST i w oczywisty sposób jest to zadanie dla rządu. Trzeba także pamiętać, że każda obniżka podatku PIT, powoduje zostawienie tych środków w kieszeniach podatników, a ci wydatkują je głównie w miejscu swojego zamieszkania, tu  kupują dobra i usługi i tym samym powiększają przychody firm funkcjonujących na terenie danej JST, a tym samym także ich podatki płacone do budżetów gmin.

 

4. W zamian za brak obniżenia podatków rządząca koalicja decyduje się na ich podwyższenie w tym w szczególności podatku VAT na żywność z 0% do 5%. Przypomnijmy, że 0% stawka na żywność obowiązywała od 1 lutego 2022 roku i była reakcją rządu premiera Morawieckiego na wzrost cen spowodowany pandemią covidu, była parokrotnie przedłużana, co więcej ówczesny szef rządu już po utworzeniu się w Sejmie nowej większości, zdecydował na początku grudnia poprzedniego roku o jej przedłużeniu tym razem  już tylko na I kwartał 2024 roku. Dalsze utrzymywanie zerowej stawki VAT na żywność wydawało się konieczne co najmniej z dwóch powodów, odejście od niej spowoduje bowiem wzrost jej cen o zdecydowanie więcej niż 5%,  co uderzy w mniej zamożne gospodarstwa domowe, a także zapewne spowoduje kolejny impuls inflacyjny. A ponieważ wydatki na żywność w strukturze wydatków gospodarstw domowych w Polsce w roku 2022, wynosiły średnio ponad 27%, a dla mniej zamożnych rodzin sięgały nawet 40%-50%, to podwyżki cen żywności spowodowane powrotem do 5% stawki VAT, mocno odczują przede wszystkim ci mniej zamożni konsumenci.

 

5. Jest już także jasne, że mrożenie cen nośników energii: prądu, gazu i ciepła systemowego, obowiązujące do końca czerwca tego roku, nie będzie przedłużone na kolejne pół roku, ale politycy rządzącej koalicji nie chcą mówić tego wprost przed wyborami samorządowymi i europejskimi. Czasami politykom koalicji coś się wyrwie, tak było w przypadku przewodniczącej klubu parlamentarnego Lewicy, Anny Marii Żukowskiej, która w wywiadzie prowadzonym przez redaktora Rymanowskiego w Polsat News, niedawno wypaliła „ uwalnianie cen energii w lipcu jest lepsze, niż w sezonie grzewczym, bowiem zanim się Polacy zorientują, o ile tak naprawdę ceny urosły, minie pół roku”. A więc konkretny plan rządzącej koalicji jest taki, uwalniamy ceny energii w lipcu, bowiem jeżeli przyjdą znacznie wyższe rachunki za energię w okresie grzewczym, to minie pół roku, a to będzie już po wyborach zarówno do samorządu jak i Parlamentu Europejskiego, więc negatywną wyborców nie należy się specjalnie przejmować.

 

6. Wprawdzie znaczące podwyżki rachunków za prąd, gaz i energię cieplną jakie nastąpią od lipca tego roku nie są związane z podwyżką podatku VAT, ale odstąpieniem przez rząd Tuska od ich mrożenia i jak wynika z uzasadnień prezentowanych przez polityków koalicji rządzącej, mają oni świadomość jakie to będzie miało skutki dla milionów Polaków. Ale skoro nie możemy obniżyć podatku PIT, czy też nie możemy zapewnić paliwa po 5,19 zł, tak jak obiecaliśmy, to w zamian podwyższymy VAT na żywność od 1 kwietnia, a od  1 lipca jeszcze poprawimy, podwyżkami cen prądu, gazu i energii cieplnej. Już za kilkanaście dni czeka nas drożyzna Tuska.

  1. W mediach społecznościowych pojawiła się treść wniosku Platformy o postawienie przed Trybunałem Stanu prof. Adama Glapińskiego w tym także 8 zarzutów jakie w nim sformułowano. Część z nich jest na granicy śmieszności, jak te o sporach prezesa Glapińskiego z jednym z członków zarządu, czy też trójką członków Rady Polityki Pieniężnej reprezentujących obecnych rządzących w jej składzie. Podobny charakter ma zarzut o krytykę Platformy i jej przewodniczącego Donalda Tuska i ostrzeganie przed jego rządami, a także udzielanie wywiadów chwalących Radę Ministrów pod kierownictwem Mateusza Morawieckiego.

 

  1. Ale inne sprawiają wrażenie merytorycznych, jak ten dotyczący skupu papierów Skarbu Państwa od banków komercyjnych, aby te z kolei były zainteresowane zakupem papierów emitowanych przez Polski Fundusz Rozwoju (PFR) i Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK). Autorzy wniosku nazywają to finansowaniem deficytu budżetowego, co byłoby naruszeniem art. 220 ust. 2 Konstytucji RP ,a przecież chodzi o skup papierów wartościowych przez NBP na rynku wtórnym, a nie pierwotnym, a to akurat bankowi centralnemu robić wolno. Co więcej wyżej wymieniona operacja prowadzona w latach 2020-2021 przez NBP, to klasyczne tzw. luzowanie ilościowe, prowadzone przez większość banków centralnych w sytuacji zagrożenia gospodarki danego państwa kryzysem gospodarczym, który mógłby skutkować wysokim bezrobociem i nie ma nic wspólnego z finansowaniem deficytu budżetowego przez bank centralny. Tego rodzaju operacje prowadzi od 2008 roku do tej pory Europejski Bank Centralny (EBC),  a więc już przez ponad 15 lat na łączną sumę kilku bilionów euro,  Amerykańska Rezerwa Federalna, czy Bank Centralny Anglii, wszystko po to aby zarówno kryzys na rynkach finansowych z lat 2008-2009, a później kryzys covidowy, nie spowodował załamania gospodarczego i wysokiego bezrobocia, i nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuca prezesom tych banków finansowania deficytów budżetowych (do tej pory nikt nie postawił podobnych zarzutów jak prezesowi Glapińskiemu, ani byłemu prezesowi EBC Mario Draghi, ani obecnej prezes Christine Lagarde).

 

  1. Kolejny zarzuty o podejmowanie interwencji walutowych w grudniu 2020 i w marcu 2023 roku, które miały na celu zdaniem skarżących osłabienie wartości polskiej waluty, czy obniżenie stóp procentowych NBP w 2023 roku, które miało mieć związek z kampanią wyborczą, akurat te decyzje, merytorycznie się broną, ponieważ służyły pobudzeniu wzrostu gospodarczego. Co więcej, nawet gdyby próbować je kwestionować, to przecież nie były to jednoosobowe decyzje prezesa NBP, a decyzje kolegialne, odpowiednio zarządu NBP i Rady Polityki Pieniężnej, a zgodnie z prawem przed Trybunałem Stanu, odpowiada się za decyzje indywidualne, a nie kolegialne.

 

  1. I jeszcze jeden zdaniem polityków Platformy „ciężki” zarzut o to, że informacja przekazana ministrowi finansów w połowie 2023 roku przy opracowywaniu projektu budżetu na 2024 rok, prognozy dotyczącej osiągnięcia przez NBP zysku w wysokości 6 mld zł , który miałby zasilić budżet, a ostatecznie bank osiągnął stratę w wysokości ponad 20 mld zł. Po pierwsze w tym przypadku sami skarżący piszą o prognozie zysku, a prognozy mają to do siebie, że nie muszą się sprawdzać, a wspomniana strata NBP ma charakter „papierowy” i jest związana z umacnianiem się złotego. Precyzyjnie wtedy kiedy tę informację prezes NBP przekazywał ministrowi finansów w sierpniu 2023 roku kurs euro/PLN wynosił 4,47 PLN, natomiast na koniec grudnia 2023 wyniósł on już 4,32 PLN, a więc złoty był mocniejszy o 15 groszy. W tej sytuacji rezerwy walutowe NBP, które na koniec 2023 roku wynosiły ok. 170 mld euro, przeliczone na złote były niższe o około 25 mld zł  i tę „papierową” stratę wykazał prezes NBP.

 

  1. Choćby ta pobieżna analiza, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, merytorycznych zarzutów wobec prezesa NBP, stawia autorów wniosku o postawienie go przed Trybunałem Stanu w niekorzystnym świetle i jest dowodem, że ma on przede wszystkim charakter polityczny. Poza tym w przestrzeni publicznej, zaledwie przez kilka dni od upublicznienia zarzutów, pojawiło się tyle merytorycznych polemik z nimi, że rozsypują się one jak domek z kart, a autorzy wniosku i wszyscy posłowie, którzy się pod nim podpisali, powinni wręcz spalić się ze wstydu.

  1. Obniżanie podatków to była jedna z najważniejszych obietnic wyborczych Platformy, do tego stopnia ważna, że znalazła się na czwartym miejscu w programie „100 konkretów na 100 dni rządzenia”. Tej obietnicy towarzyszyła deklaracja związana z podatkiem PIT, mianowicie podwyższenie kwoty wolnej z obecnych 30 tys zł (co nastąpiło w wyniku aż 10-krotnego podwyższenia tej kwoty przez rząd Prawa i Sprawiedliwości), do 60 tys zł. Mimo tego, że Donald Tusk jako były premier, musiał sobie zdawać sprawę jak wysokie będą skutki finansowe tej obietnicy dla sektora finansów publicznych (zmniejszenie wpływów o ok. 50 mld zł), to jednak w kampanii wyborczej po wielokroć powtarzał, że to zobowiązanie zostanie zrealizowane jako jedno z pierwszych po przejęciu władzy.

 

  1. Tak się złożyło, że dokładnie w 100. dniu rządzenia Donalda Tuska, marszałek Hołownia wprowadził pod obrady Sejmu projekt ustawy o podwyższeniu kwoty wolnej w PIT do 60 tys zł tyle tylko, że przygotowany przez klub Konfederacji. Zabierający w debacie głos przedstawiciele Platformy, Ruchu Hołowni, PSL-u i Lewicy, wprawdzie nie zgłosili wniosku o odrzucenie projektu tej ustawy w I czytaniu ale wyraźnie  widać było z tego co mówili, że nie są gotowi do dalszych prac nad nim, co oznacza, że zostanie on najprawdopodobniej zamrożony w komisji finansów publicznych. Twierdzili także, że stan finansów publicznych nie pozwala na  podwyższenie kwoty wolnej od podatku, co więcej są zagrożone finanse samorządów, ponieważ mają one udziały w PIT i CIT. Tyle tylko, że wpływy z PIT i CIT na przestrzeni ostatni lat rosną (te pierwsze uległy podwojeniu, te drugie nawet potrojeniu) co oznacza także wzrost wpływów z tych podatków w jednostkach samorządu terytorialnego (JST). Ewentualne zmniejszenie wpływów z podatku PIT dla JST, po podwyższeniu kwoty wolnej powinno zostać zrekompensowane nowelizacją ustawy o finansach JST i w oczywisty sposób jest to zadanie dla rządu. Trzeba jednak pamiętać, że każda obniżka podatku PIT, powoduje zostawienie tych środków w kieszeniach podatników, a ci wydatkują je głównie w miejscu swojego zamieszkania, tu  kupują dobra i usługi i tym samym powiększają przychody firm funkcjonujących na terenie danej JST, a tym samym także ich podatki płacone do budżetów gmin.

 

  1. Ale skoro nie będzie obniżki podatku PIT ani w tym roku, ani w latach następnych, to rząd Tuska niejako od ręki, bo już od 1 kwietnia, podwyższy podatek VAT na żywność z 0% do 5%. Przypomnijmy, że 0% stawka na żywność obowiązywała od 1 lutego 2022 roku i była reakcją rządu premiera Morawieckiego na wzrost cen spowodowany pandemią covidu, była parokrotnie przedłużana, co więcej ówczesny szef rządu już po utworzeniu się w Sejmie nowej większości, zdecydował na początku grudnia poprzedniego roku o jej przedłużeniu tym razem  już tylko na I kwartał 2024 roku. Dalsze utrzymywanie zerowej stawki VAT na żywność wydawało się konieczne co najmniej z dwóch powodów, odejście od niej spowoduje bowiem wzrost jej cen o zdecydowanie więcej niż 5%, co uderzy w mniej zamożne gospodarstwa domowe, a także zapewne spowoduje kolejny impuls inflacyjny. A ponieważ wydatki na żywność w strukturze wydatków gospodarstw domowych w Polsce w roku 2022, wynosiły średnio ponad 27%, a dla mniej zamożnych rodzin sięgały nawet 40%-50%, to podwyżki cen żywności spowodowane powrotem do 5% stawki VAT, mocno odczują przede wszystkim ci mniej zamożni konsumenci.

 

  1. Jest już także jasne, że mrożenie cen nośników energii: prądu, gazu i ciepła systemowego, obowiązujące do końca czerwca tego roku, nie będzie przedłużone na kolejne pół roku, ale politycy rządzącej koalicji nie chcą mówić tego wprost przed wyborami samorządowymi i europejskimi. Ale czasami politykom koalicji coś się wyrwie, tak było w przypadku przewodniczącej klubu parlamentarnego Lewicy, Anny Marii Żukowskiej, która w wywiadzie prowadzonym przez redaktora Rymanowskiego w Polsat News, niedawno wypaliła „ uwalnianie cen energii w lipcu jest lepsze, niż w sezonie grzewczym, bowiem zanim się Polacy zorientują, o ile tak naprawdę ceny urosły, minie pół roku”. A więc konkretny plan rządzącej koalicji jest taki, uwalniamy ceny energii w lipcu, bowiem jeżeli przyjdą znacznie wyższe rachunki za energię w okresie grzewczym, to minie pół roku, a to będzie już po wyborach zarówno do samorządu jak i Parlamentu Europejskiego, więc negatywną wyborców nie należy się specjalnie przejmować.

 

  1. Wprawdzie znaczące podwyżki rachunków za prąd, gaz i energię cieplną jakie nastąpią od lipca tego roku nie są związane z podwyżką podatku VAT, ale odstąpieniem przez rząd Tuska od ich mrożenia i jak wynika z uzasadnień prezentowanych przez polityków koalicji rządzącej, mają oni świadomość jakie to będzie miało skutki dla milionów Polaków. Ale skoro nie możemy obniżyć podatku PIT, tak jak obiecaliśmy, to w zamian podwyższymy VAT na żywność od 1 kwietnia, a od 1 lipca jeszcze poprawimy podwyżkami cen prądu, gazu i energii cieplnej.