1. W tych dniach na portalach społecznościowych pojawiły się informacje dotyczące wysokości rachunków za energię elektryczną po tym jak 1 lipca tego roku, zniesiony zostanie mechanizm mrożenia cen prądu, gazu i tzw. ciepła systemowego. Chodzi o konkretnych odbiorców energii elektrycznej, których rachunki jeszcze w lutym sięgają kwoty około 150 zł, a prognozy ich wysokości w II połowie roku ( w tym przypadku w sierpniu i grudniu), przy dotychczasowym zużyciu, sięgają 450 zł. W tym przypadku chodzi o rachunki za energię elektryczną dystrybuowaną przez koncern Tauron, ale wszystko na to wskazuje, że po ustaniu mrożenia cen energii, gwałtownie podrożeje ona niezależnie od tego, który z koncernów energetycznych ją dostarcza.

 

  1. Już od dłuższego czasu jest jasne, że mrożenie cen nośników energii: prądu, gazu i ciepła systemowego, obowiązujące do końca czerwca tego roku, nie będzie przedłużone na kolejne pół roku, ale politycy rządzącej koalicji nie chcą mówić tego wprost przed wyborami samorządowymi i europejskimi. Ale czasami politykom koalicji coś się wyrwie, tak było w przypadku przewodniczącej klubu parlamentarnego Lewicy, Anny Marii Żukowskiej, która w wywiadzie prowadzonym przez redaktora Rymanowskiego w Polsat News, niedawno wypaliła „ uwalnianie cen energii w lipcu jest lepsze, niż w sezonie grzewczym, bowiem zanim się Polacy zorientują, o ile tak naprawdę ceny urosły, minie pół roku”. A więc konkretny plan rządzącej koalicji jest taki, uwalniamy ceny energii w lipcu, bowiem jeżeli przyjdą znacznie wyższe rachunki za energię w okresie grzewczym, to minie pół roku, a to będzie już po wyborach zarówno do samorządu jak i Parlamentu Europejskiego, więc negatywną wyborców nie należy się specjalnie przejmować. Ale poseł Żukowska może się zawieść, bo firmy dystrybuujące energię, oprócz wystawiania rachunków bieżących w swoim systemie informatycznym, publikują prognozy tych rachunków dla poszczególnych odbiorców na przestrzeni całego roku i te są wręcz zatrważające, mniej więcej 3 razy wyższe niż dotychczas.

 

  1. Przypomnijmy, że na początku grudnia poprzedniego roku w Sejmie został zaprezentowany przez minister Annę Trzeciakowską  projekt ustawy rządu premiera Morawieckiego, dotyczący mrożenia cen nośników energii, która zwróciła uwagę, że zawiera on te same rozwiązania na 2024 rok, które są skutecznie stosowane w trwającym wtedy 2023 roku. Miały one chronić gospodarstwa domowe, tzw. podmioty wrażliwe, a także małe i średnie przedsiębiorstwa, a na koszty tej ochrony miały się złożyć zgodnie z unijną dyrektywą firmy sektora energetycznego, które osiągnęły ponadnormatywne zyski, w związku z gwałtownym wzrostem cen nośników energii. Jak podkreśliła wtedy minister Trzeciakowska operacja mrożenia cen energii dla wszystkich wymienionych podmiotów w całym roku 2024, będzie kosztowała w tym roku ok. 31 mld zł i składają się na nią podmioty wytwarzające energie elektryczną, dostarczające gaz ziemny, ciepło systemowe, ale także firmy z sektora OZE (głównie niemieckie).

 

  1. Nowa większość w Sejmie składająca się z PO, Trzeciej Drogi i Lewicy zdecydowała się wtedy odrzucić, dobrze przygotowany projekt rządowy, którego rozwiązania świetnie sprawdziły się w praktyce roku 2023 i zdecydowała się pracować nad projektem, przygotowanym poza Sejmem, zawierającym co najmniej kontrowersyjne rozwiązania. Już wtedy zgłaszaliśmy zastrzeżenia, że zamrożenie cen nośników energii ale tylko na pół roku, postawi w trudnej sytuacji tzw. podmioty wrażliwe takie jak szpitale, szkoły, żłobki, przedszkola i tym podobne, które przecież otrzymują od prowadzących je samorządów budżety roczne, co więcej w II połowie 2024 roku spowoduje gwałtowny wzrost cen nośników energii, w tym przede wszystkim energii elektrycznej. Ponadto posłowie nowej większości z jakiś powodów byli zdeterminowani, żeby cała ta operacja została sfinansowana tylko przez Orlen (koszt ok. 15 mld zł), choć unijne rozporządzenie w tej sprawie, mówi o wszystkich podmiotach sektora energetycznego, które wcześniej osiągnęły ponadnormatywne zyski.

 

  1. Teraz okazuje się, że ciężar tych kolejnych 15 mld zł i to tylko w okresie lipiec-grudzień tego roku, będą musiały ponieść gospodarstwa domowe i przedsiębiorcy, bo ceny energii elektrycznej, a być może i innych nośników energii, wystrzelą w górę. Politycy Platformy, Ruchu Hołowni, PSL-u, Lewicy przypuszczali, że podniesienia cen energii latem jej odbiorcy specjalnie nie zauważą , bo wyraźnie wyższe obciążenia przyjdą dopiero późną jesienią i zimą , ale jak widać srodze się zawiodą, bo dystrybutorzy energii publikują prognozy wysokości rachunków do końca roku, a te w II połowie roku są blisko 3 razy wyższe niż obecnie. 

  1. Tuż po tym jak Tusk został premierem rządu Platformy, Ruchu Hołowni, PSL-u i Lewicy, stwierdził na jednej z konferencji prasowych, iż jest na tyle mocnym politykiem, że teraz nie da „ograć się” w Brukseli. Niestety wszystko wskazuje na to, że jest ogrywany w Brukseli regularnie w polskich sprawach, być może dlatego, że się nimi albo zupełnie nie interesuje, albo wystarczą mu wspólne zdjęcia z najważniejszymi unijnymi politykami i poklepywanie przez nich po plecach. Mija już 3 miesiące rządów Donalda Tuska, a w takich „gorących” sprawach decydujących się właśnie w Brukseli, dotyczących transportowców, rolników, a ostatnio także zakładów zbrojeniowych produkujących amunicję, został ograny jak dziecko.

 

  1. Pod koniec poprzedniego tygodnia, wybuchła sprawa unijnego wsparcia finansowego dla zakładów zbrojeniowych produkujących amunicję, aby mogły powiększyć swój potencjał produkcyjny. Z Polski o te środki wnioski w terminie do 13 grudnia, złożyły trzy firmy, Dozamet, Mesko i Nitrochem, otrzymała tylko ta pierwsza i to tylko 2,1 mln euro, zaledwie 0, 4% całej rozdysponowywanej kwoty, która wyniosła 500 mln euro. Głównym beneficjentem okazały się Niemcy, których zakłady ulokowane w tym kraju otrzymały aż 121 mln euro, a niemieckie firma Rheinmetall, mająca swoje zakłady także na Węgrzech i w Hiszpanii dodatkowo odpowiednio 22 mln euro i 25 mld euro, w czołówce znalazły się także firmy z Francji i Włoch, a nawet firma z będącej poza UE, Norwegii. A przecież komisarz za to odpowiedzialny Francuz Thierry Breton był w Polsce, był także przyjmowany przez członków obecnego rządu, co więcej Polska jak o kraj frontowy, dokonała niezwykłego wręcz jak na swoje możliwości wsparcia wojskowego dla Ukrainy i potrzebuje odbudowy swoich zasobów.

 

  1. Niestety okazuje się, że nie pomogła ani ponoć „mocna” pozycja Tuska w Brukseli, nie pomogły również argumenty merytoryczne, w tym rozdziale unijnych środków na rozwój możliwości produkcyjnych amunicji, zostaliśmy potraktowani absolutnie po macoszemu. Ba politycy rządzącej koalicji po ujawnieniu tego skandalu, rozpoczęli narrację o „niewydolnej polskiej zbrojeniówce” ( między innymi wiceminister obrony Cezary Tomczyk z Platformy), co może oznaczać, że potrzebny jest zagraniczny inwestor. Jak przewiduje były minister obrony, poseł Mariusz Błaszczak, może za chwile się okazać, ze polskie firmy chcąc uczestniczyć w unijnym programie amunicyjnym, powinny zostać przejęte, choćby przez wspomniany niemiecki koncern Rheinmetall.

 

  1. Tuskowi nie poszło także w Brukseli w sprawach polskich rolników, wprawdzie doszło do pewnych  modyfikacji umowy o bezcłowym handlu UE-Ukraina, które w zamyśle mają bardziej niż do tej pory chronić unijny rynek, ale tak naprawdę niewiele to zmieni  w sytuacji kiedy Ukraina na zablokowany eksport produktów rolnych przez Morze Czarne i może  je wywozić w zasadzie tylko drogą lądową przez kraje przyfrontowe, takie jak Polska. Między innymi prawdopodobnie zostaną wprowadzone limity importowe dla drobiu, cukru ,jaj , miodu, a także zbóż, tyle tylko, że okresem referencyjnym dla tych produktów mają być lata (2021-2023 ), a więc także te dwa ostatnie, kiedy ukraiński eksport na przykład na polski rynek był parokrotnie większy niż przed agresją Rosji na Ukrainę (czyli wpływ na destabilizację rynku, będzie się liczyć od znacznie większej wartości importu z Ukrainy, niż to było przed wojną). Wprowadzono także klauzule ochronne dla innych produktów rolnych, ale dany kraj członkowski musi wykazać destabilizację rynku nadmiernym importem ukraińskich produktów rolnych, tyle tylko, że ostateczną decyzję w tej sprawie będzie podejmować wg własnego uznania Komisja Europejska, której przewodnicząca od jakiegoś czasu zdecydowała się bardziej chronić interesy ukraińskich eksporterów produktów rolnych, niż rolników krajów członkowskich w szczególności tych z krajów przyfrontowych.

 

  1. Podobnie w sprawach transportowców, nie ma żadnego postępu, obowiązuje ciągle umowa UE- Ukraina, liberalizująca dostęp przewoźników ukraińskich do unijnego rynku, co w sytuacji kiedy nie muszą oni spełniać wielu unijnych wymogów, powoduje, że są bardziej konkurencyjni na unijnym rynku. Polscy transportowcy domagają się przywrócenia zezwoleń komercyjnych dla ukraińskich firm na przewóz rzeczy (poza pomocą wojskową i humanitarną), zawieszenia licencji dla firm ukraińskich, które powstały po inwazji Rosji na Ukrainę, a także dokładnego ich skontrolowania, oraz zawieszenia tzw. kolejki elektronicznej po stronie ukraińskiej. Mimo, że nowy minister infrastruktury zobowiązał się do załatwienia tych spraw, w styczniu podpisując porozumienie z transportowcami o zawieszeniu protestu na granicy, do tej pory w unijnym rozporządzeniu, nic nie zostało zmienione, a transportowcy od początku marca, wrócili razem z rolnikami do protestów na granicach.

 

  1. A więc gdy przyszło to załatwienia w Brukseli realnych interesów polskich rolników, transportowców, czy zakładów zbrojeniowych, okazało się, że pozycja polityczna premiera Tuska, nie jest wcale taka mocna, jak mu się wydaje. Rzeczywiście jest serdecznie witany przez przewodniczącą Ursulę von der Leyen czy Manfreda Webera, poklepywany po plecach przez Macrona, czy Scholza, jak ostatnio na spotkaniu Trójkąta Weimarskiego w Berlinie, ale gdy przychodzi co do czego, albo o polskie interesy wcale nie zabiega, albo  jest ogrywany bez skrupułów.

  1. Po piątkowym komunikacie GUS, że inflacja na koniec lutego wyniosła tylko 2,8%, a więc znalazła się blisko celu inflacyjnego NBP (2,5% +/- 1 pkt %), na kontach Platformy w mediach społecznościowych, pojawiły się wpisy sugerujące ,że przyczyniły się do tego działania nowego rządu. Ba, niektórzy posłowie tej partii (np. poseł Marta Golbik), umieścili nagrania w internecie, w których już wprost mówią, że mimo tego iż Tusk powiedział, że po zdobyciu władzy jego rząd pokona inflację w ciągu 2 lat, to udało się to zrobić zaledwie w 3 miesiące. Oczywiście rząd Tuska w sprawie ograniczenia inflacji przez 3 miesiące, nie zrobił dosłownie nic, a jego decyzje jak ta o podniesieniu stawki VAT na żywność do 5% od 1 kwietnia, czy  rezygnacja z mrożenia cen prądu, gazu i ciepła systemowego od 1 lipca, spowodują na pewno  wyraźny wzrost inflacji i to już od kwietnia tego roku. Politycy Platformy przypisując więc działaniom własnego rządu wpływ na spadek  inflacji do celu inflacyjnego, nie tylko mówiąc najłagodniej mijają się z prawdą, ale także traktują swoich wyborców jako ludzi niespełna rozumu.

 

  1. Przypomnijmy, że marcu 2023 roku mieliśmy do czynienia po raz pierwszy od wielu miesięcy ze spadkiem poziomu inflacji, aż o 2,3 pkt procentowego, z najwyższego poziomu 18,4% w lutym do 16,1%, w kwietniu o 1,4 punktu procentowego do 14,7%, w maju o 1,7% pkt procentowego do 13%, w czerwcu o 1,5 pkt procentowego do 11,5%, w lipcu o 0,7 pkt. procentowego do 10,8% , w sierpniu o 0,7 pkt procentowego , we wrześniu z 10,1% do 8,2% o 1,9 pkt procentowego, w październiku  o kolejne 1,7% do 6,5%, z kolei w grudniu  już tylko o 0,3 pkt procentowego do 6,2%,  w styczniu 2024 roku, znowu nastąpił gwałtowny spadek inflacji o 2,3 pkt procentowego do 3,9% ,wreszcie w lutym z kolejny spadek o 1,1 pkt procentowego do wspomnianych 2,8%. Sumarycznie więc w ciągu jedenastu miesięcy, inflacja CPI została obniżona o 15,6 pkt procentowego i znalazła się w blisko celu inflacyjnego, to wynik imponujący, pokazujący skuteczność polityki monetarnej NPB ale i fiskalnej poprzedniego rządu.            Dane z kolejnych 11 miesięcy, wyraźnie wskazują na to, że w polskiej gospodarce kontynuowany jest proces, który ekonomiści nazywają dezinflacją, zresztą dokładnie tak jak przewidzieli to ekonomiści NBP i jego prezes prof. Adam Glapiński. Gdy taką prognozę dotyczącą kształtowania się inflacji w naszym kraju, prezentował na początku marca 2023 roku prezes NBP prof. Adam Glapiński, wielu ekonomistów powątpiewało, że tak się stanie, ale po raz kolejny potwierdziło się, że polski bank centralny, ma najbardziej solidną grupę ekspercką w tym zakresie.

 

  1. A przecież bank centralny i jego prezes prof. Adam Glapiński był i ciągle jest atakowany, przedtem przez opozycję, a teraz już przez rząd Tuska i jego zaplecze parlamentarne, za nieskuteczną walkę z inflacją i inne „grzechy”, ale właśnie opublikowane twarde dane GUS, pokazują, że działania podejmowane przez RPP, były niezwykle skuteczne. Jedenastokrotne podniesienie stóp procentowych z 0,1% do 6,75% od października 2021 do września 2022 roku, przyniosło pozytywny skutek, inflacja spadła od marca 2023 do lutego 2024 roku, aż o blisko 16 pkt procentowych. Co więcej tego wszystkiego tego udało się  dokonać tylko przy niewielkim spowolnieniu wzrostu gospodarczego i  utrzymaniu dobrej sytuacji na rynku pracy, ciągle jesteśmy w czołówce krajów UE o najniższym poziomie bezrobocia. Najwyższy więc czas, żeby czołowi politycy Platformy z Donaldem Tuskiem na czele, przeprosili prezesa NBP prof. Adama Glapińskiego i wreszcie przestali straszyć,  stawianiem go przed Trybunałem Stanu.

 

  1. Ale jak widać wybrali inne rozwiązanie, sukces Glapińskiego i RPP, polegający na skutecznej walce z inflacją, chcą przypisać sobie, a prezesa NBP będą dalej nękać, według bowiem nieoficjalnych informacji wniosek o postawienie go przez Trybunałem Stanu jest przygotowany i w każdej chwili może być wniesiony do porządku obrad Sejmu. Chyba tylko nie zdają sobie sprawy, że próbując sobie przywłaszczyć to wielkie osiągnięcie prof. Glapińskiego i RPP w tak ordynarny sposób, traktują swoich wyborców jak ludzi niespełna rozumu.

  1. Wczoraj ukazał się komunikat ministerstwa finansów dotyczący wykonania budżetu państwa za pierwsze dwa miesiące tego roku i okazuje się, że już teraz mamy do czynienia z deficytem wynoszącym blisko 8 mld zł. W poprzednim roku po dwóch miesiącach realizacji, budżet był zrównoważony tzn, dochody prawie dokładnie pokrywały wydatki i to mimo tego, że w I i II kwartale poprzedniego roku, mieliśmy do czynienia ze spadkiem PKB wynoszącym odpowiednio 0,8% i 0,5%. Dopiero w kolejnych dwóch kwartałach gospodarka zaczęła rosnąć w IV kwartale poprzedniego roku ten wzrost PKB wyniósł blisko 1%, więc należy się spodziewać, że w I kwartale tego roku, będzie on wyraźnie wyższy, skoro w całym 2024 roku wzrost PKB ma sięgnąć 3%. A więc przy wyraźnym wzroście PKB w I kwartale tego roku, być może nawet sięgającym 2% (realnie), odnotowanie deficytu w budżecie państwa jest niepokojącym sygnałem dotyczącym realizacji dochodów budżetowych w tym w szczególności tych o charakterze podatkowym. Stąd jak się wydaje decyzja rządu Tuska o podwyżce podatku VAT na żywność z 0% do 5%, co jak szacuje ministerstwo finansów powinno przynieść 12 mld zł dodatkowych dochodów budżetowych w stosunku rocznym, a więc w tym roku ponieważ wejdzie o na w życie od II kwartału około 9-10 mld zł.

 

  1. Jak wynika z tego komunikatu ministerstw finansów dochody budżetowe na koniec lutego wyniosły ok 104 mld zł, wydatki blisko 112 mld zł , więc deficyt jak już wspomniałem sięgnął 8 mld zł. Wprawdzie dochody z VAT wyniosły około 55 mld zł, czyli 16,7% planowanych dochodów w stosunku rocznym ( a więc zgodnie z upływem czasu, wynoszącym około 8,4% za każdy miesiąc), ale stało się tylko dlatego, że wpływy z tego podatku w styczniu były wyraźnie wyższe niż przeciętnie ( wyniosły ok.31 mld zł), ale tylko dlatego, że w grudniu poprzedniego roku resort finansów przyspieszył wypłacanie zwrotów tego podatku i w konsekwencji zwroty VAT w styczniu, mogły być niższe. W lutym nie było już tak dobrze, wpływy z VAT wyniosły już tylko ok. 24 mld zł i jeżeli będą się kształtowały na tym poziomie przez kolejne miesiące tego roku to całoroczne dochody z tego podatku zaplanowane w wysokości ponad 320 mld zł, będą bardzo mocno zagrożone.

 

  1. Wyraźnie niższe niż upływ czasu, były wpływy z CIT, wyniosły tylko 12,6% planowanych ( powinno być około 16,8%), wpływy z PIT ,wyniosły tylko 13% planowanych i tylko podatek od instytucji finansowych ( tzw. podatek bankowy), był zgodny z upływem czasu, bo wyniósł blisko 16,5% tych planowanych. Przy wyraźnie niższych niż planowano dochodach, minister finansów nie był specjalnie hojny jeżeli chodzi o realizację wydatków budżetowych, wydatki na obsługę długu Skarbu Państwa zostały zaawansowane tylko w wysokości 8,5% planowanych rocznych wydatków na ten cel, a dotacje do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) tylko w wysokości 9,6% planowanych rocznych wydatków. W tej sytuacji deficyt pod dwóch miesiącach wyniósł tylko 8 mld zł , bo jak widać minister finansów ostrożnie dokonywał wydatków budżetowych , prawie we wszystkich częściach budżetu  ( poza subwencją dla jednostek samorządu terytorialnego), były one wyraźnie niższe niż upływ czasu). To wyraźnie niższe niż upływ czasu wykonanie dochodów z PIT i CIT, oznacza ,że być może w skali całego te dochody nie osiągną poziomów zaplanowanych, a ponieważ samorządy łącznie, mają około 50% udziałów w PIT i  ponad 20% udziałów CIT, to oznacza ich poważne kłopoty finansowe.

 

  1. W sytuacji tak słabego wykonywania dochodów budżetowych po 2 miesiącach, narasta presja na podwyżki podatków i stąd decyzja rządu Tuska o podwyżce VAT na żywność, mimo tego, że trwa właśnie kampania do wyborów samorządowych i europejskich i nie zwiększa ona popularności partii tworzących koalicję rządową. Jeżeli ta niekorzystna tendencja dotycząca kształtowania się dochodów budżetowych będzie kontynuowana, to w II połowie roku należy się spodziewać głębokiej nowelizacji budżetu, urealnienia ich poziomu, a w konsekwencji głębokich cięć wydatków budżetowych, szczególnie tych o charakterze społecznym.

  1. Wczoraj na w mediach społecznościowych, mniej więcej o tej samej godzinie ukazały się prawie jednobrzmiące wpisy Donalda Tuska i Roberta Biedronia, z których wynika, że przewodniczący Platformy i współprzewodniczący Lewicy są przekonani, że swoich wyborców mogą przejściowo „oddelegować” do poparcia w wyborach kandydatów innej partii politycznej w tym przypadku Trzeciej Drogi. Tusk napisał tak „Taktyczne głosowanie części zwolenników Koalicji Obywatelskiej na Trzecią Drogę, pozwoliło nam odsunąć PiS od władzy. W tych wyborach jedynym kryterium będą nasze własne przekonania”. Z kolei Biedroń napisał „ Taktyczne głosowanie części zwolenników Lewicy na Trzecia Drogę pozwoliło nam odsunąć PiS od władzy. W tych wyborach jedynym kryterium będą nasze własne przekonania”. Te dwa wpisy skomentowała, prześmiewczo, przewodnicząca klubu Lewicy w Sejmie poseł Anna Maria Żukowska, wpisem po angielsku „ Wielkie umysły myślą podobnie”, co tylko potwierdza, że relacje w rządzącej koalicji (a nawet w samej Lewicy), są coraz bardzie napięte. Parę dni wcześniej wręcz sensację wywołał  jej wulgarny wpis adresowany tym razem do marszałka Szymona Hołowni, apelującego o spokój w sprawie procedowania ustaw „aborcyjnych”, który brzmiał „Wyp...j z tym spokojem”.

 

  1. Z kolei na wpisy Tuska i Biedronia zareagowali przywódcy Trzeciej Drogi, Szymon Hołownia napisał „Mieliśmy pokonać PiS raz na zawsze, nie na 100 dni. Polacy chcą od rządu efektów: reformy szpitali, lepszej szkoły i prostych podatków. To cel zapisany w 12 gwarancjach Trzeciej Drogi. Panie premierze dość kłótni- do przodu”. Podobnie napisał Władysław Kosiniak-Kamysz „ Polacy oczekują od rządu konkretów i to gwarantuje Trzecia Droga. Nie czas na przepychanki, tylko na intensywną pracę, by przywrócić normalność i zagwarantować Polakom bezpieczeństwo. Dość kłótni, do przodu”. Nie odezwał się mediach społecznościowych tylko Włodzimierz Czarzasty, wydaje się, że nie chciał atakować swojego zwierzchnika marszałka Hołowni, ale zrobił to cytowany wcześniej, europoseł i wiceprzewodniczący Lewicy, Robert Biedroń.

 

  1. Już sam fakt, że szefowie partii tworzących większość parlamentarną, atakują się i apelują do siebie w mediach społecznościowych, a nie na spotkaniach koalicyjnych i to zaledwie po trzech miesiącach rządzenia, pokazuje jak wyglądają relacje w tej koalicji. Mimo tego, że partie koalicyjne ciągle łączy niechęć do PiS, no i oczywiście trwające dzielenie „konfitur” związanych z władzą, to konfliktów i sporów jest wyraźnie coraz więcej. Źle idzie rządzenie, realizacja obietnic wyborczych w powijakach, przecież w kampanii wyborczej Platforma obiecała „100 konkretów na 100 dni rządzenia” ale im bardziej zbliża się 22 marca, kiedy upłynie owe 100 dni, tym wyraźniej widać, że nie uda się zrealizować nie tylko 100 konkretów, a nawet tylko kilku z nich.

 

  1. Nawet ten, który zaczęto realizować najszybciej jak podwyżki płac nauczycieli, okazuje się budzić ogromne niezadowolenia, a wręcz wściekłość, zarówno samych zainteresowanych jak i samorządów, które mają te podwyżki wypłacić. Otóż okazało się, że tylko niewielka grupa nauczycieli otrzyma zapowiedzianą podwyżkę w wysokości 1, 5 tys zł  do wynagrodzenia (a taką właśnie podwyżkę obiecywał po wielokroć Donald Tusk), dla zdecydowanej większości, będą to podwyżki od 1,1 tys zł do 1,3 tys zł. Co więcej mimo deklaracji, że samorządy otrzymają dodatkowe kwoty subwencji oświatowej, które w pełni mają pokryć podwyżki płac nauczycieli, takich środków nie otrzymały, co oznacza konieczność sfinansowania tych podwyżek w części ze środków własnych, których w samorządach na początku roku z reguły brakuje. A więc deklaracja, która była wręcz sztandarowym zobowiązaniem nowej większości rządowej jest realizowana jak po grudzie, zdecydowana większość nauczycieli otrzyma te podwyżki dopiero w kwietniu (z wyrównaniem od stycznia), w niższej wysokości niż się im obiecano, co więcej samorządy szczególnie te mniejsze, nie mają pełnych środków, żeby te podwyżki wypłacić i być może będą musiały się posiłkować kredytami.

 

5. Fakt, że nie idzie rządzenie i że realizacja „100 konkretów na 100 dni rządzenia” skończy się kompromitacją już w następnym tygodniu, powoduje emocje i wzajemne ataki  szefów partii koalicyjnych. Ale żeby przy tej okazji szantażować się, że w nadchodzących wyborach samorządowych Platforma i Lewica, odbiorą Trzeciej Drodze wyborców „oddelegowanych” wcześniej do jej poparcia, pokazuje jak Tusk i Biedroń z jednej strony traktują swoich zwolenników, z drugiej jak „lekko” podchodzą do realizacji swoich obietnic wyborczych.