Jeszcze w lipcu budżet szedł zgodnie z planem, co się stało, że w październiku brakuje 56 mld zł

  1. Jeszcze w lipcu minister finansów Andrzej Domański, udzielając wywiadu red. Czyżowi w „czystej wodzie”, czyli TVP Info, zapewniał, że „w budżecie wszystko idzie zgodnie z planem, gospodarka rośnie, bezrobocie spada, więc wpływy budżetowe są bardzo mocne”. Co więc takiego stało się w sierpniu, wrześniu i październiku tego roku, że pod koniec tego ostatniego miesiąca, ten sam minister musiał się przyznać, że do zaplanowanych dochodów budżetowych, zabraknie mu aż 56 mld zł, czyli ponad 8% planowanych dochodów budżetowych. Pod koniec października bowiem po posiedzeniu Rady Ministrów, dowiedzieliśmy się od premiera Tuska, a później także od ministra Domańskiego, że w związku z niższymi niż planowane dochodami budżetowymi, musimy zwiększyć deficyt budżetowy aż o 56 mld zł, do wręcz astronomicznej wysokości 240 mld zł. Ale o prawdziwych powodach takiego załamania dochodów budżetowych, nie dowiedzieliśmy wcale, zamiast tego były długie wywody o czynnikach od rządu niezależnych, w tym np. tak absurdalnych, jak brak wpłaty z zysku NBP, w sytuacji kiedy bank centralny, informował o tym już we wrześniu poprzedniego roku.

 

  1. Przypomnijmy, że chodzi między innymi o niższe niż planowano dochody z VAT o ponad 23 mld zł , niższe z CIT o 11 mld zł, a także niższe o 11 mld zł z PIT ( przy czym w tym przypadku  ok. 8 mld zł zostanie przekazane do samorządów, więc faktyczny spadek w pływów z tego podatku, wyniesie około 3 mld zł). Nie jest  „zasługa” niższej inflacji, jak sugerują premier Tusk i minister Domański, a przede wszystkim swoistego politycznego przyzwolenia tej ekipy rządowej na „prywatyzację” podatków. Dobitnym tego wyrazem jest  „rozkład” aparatu skarbowego, o którym kilka tygodni temu w liście do Donalda Tuska,  napisała przewodnicząca związku zawodowego pracowników skarbowości „Alternatywa”. W tym  swoistym akcie oskarżenia, w którym zawarto aż 10  poważnych zastrzeżeń, znalazły się między innymi informacje: o rozwiązywaniu komórek zwalczania przestępczości podatkowej i powoływanie w ich miejsce komórek analitycznych, o braku jakiegokolwiek rozliczania urzędów celno- skarbowych za wyniki zwalczania przestępczości podatkowej, o „karuzelach kadrowych” na stanowiskach kierowniczych w tych urzędach, czy zakazie przeprowadzania kontroli bez wcześniejszego zawiadamiania podatników podejrzewanych o przestępstwa podatkowe.

 

  1. Jeżeli w tej sytuacji, gdy w tym roku wzrost gospodarczy ma wynieść 3,1% PKB (wysokość tego wskaźnik został utrzymana), a mimo tego dochody budżetowe będą o blisko 56  mld zł niższe niż planowano, to konkluzja może być tylko jedna, wróciło jak już wspomniałem,  polityczne przyzwolenie rządzących na „prywatyzację” podatków, a mafie vatowskie, zaczynają znowu „hulać, jak wiatr na dzikich polach”. A więc te patologie, które towarzyszyły rządom Platformy w latach 2008-2015, wtedy dochody budżetowe w ciągu 8 lat wzrosły zaledwie o 35 mld zł, w tym z VAT, tylko o 21 mld zł. Potwierdza to zresztą wspomniana Krajowa Administracja Skarbowa, która w I półroczu tego roku wykryła ponad 140,5 tysiąca fikcyjnych faktur, a więc o ponad 100% więcej niż w I półroczu 2023 roku. Chodzi o faktury o łącznej wartości ponad 4,25 mld zł, a przecież trudno przypuszczać, że funkcjonariusze KAS wykryli wszystkie fałszywe faktury będące w obrocie gospodarczym w Polsce. Przy tej okazji wypada przypomnieć, że decyzją nowej większości koalicyjnej,  zablokowano wprowadzenie systemu e-faktur, który miał obowiązywać od 1 lipca 2024 roku i przesunięto go o blisko 2 lata, co oznacza, że proces uszczelniania podatku VAT, został jednym ruchem  wstrzymany.

 

4. Przyznanie się przez rząd Tuska na 2 miesiące przed końcem roku, że dochody budżetowe będą niższe o blisko 56 mld zł i w związku z tym trzeba podwyższyć deficyt  budżetowy do astronomicznej kwoty ponad 240 mld zł, jest tak naprawdę przyznaniem się do doprowadzenia  do katastrofy finansowej. A usprawiedliwienia w stylu za niska inflacja, albo, że spadek dochodów budżetowych spowodowały czynniki niezależne od rządu, jest wręcz prowokacją wobec Polaków i próbą ukrycia prawdziwych powodów, czyli politycznej zgody obecnej koalicji na wspomnianą wcześniej „ prywatyzację podatków”. Wygląda na to, że wróciło niestety, to swoiste przekleństwo Jana Vincenta Rostowskiego, że gdy rządzi Platforma „piniędzy nie ma i nie będzie”.