- Okazuje się, że wybór w USA na prezydenta Donalda Trumpa, a także rozmowa z innymi szefami rządów na posiedzeniu Rady Europejskiej w Budapeszcie w poprzednim tygodniu, miały dla premiera Donalda Tuska, wręcz niesłychany walor edukacyjny. Otóż po powrocie, premier nie tylko zaczął krytykować unijny handel pozwoleniami na emisje CO2, jako główną przyczynę wzrostu cen energii w Europie, w tym w Polsce, ale także doszedł do wniosku, że dalej trzeba, przynajmniej częściowo, mrozić ceny energii nie tylko dla gospodarstw domowych ale i przedsiębiorców. Po powrocie z Budapesztu, Tusk zapowiedział na konferencji prasowej, że nakazał ministrowi finansów poszukiwanie pieniędzy w budżecie na 2025 rok na sfinansowanie mechanizmu mrożenia tych cen, przynajmniej przez I półrocze przyszłego roku.
- A przecież sytuacja na polskim rynku energii zarówno dla gospodarstw domowych jak i przedsiębiorców, powinna być znana premierowi Tuskowi już blisko od roku, czyli od przejęcia władzy w naszym kraju przez koalicję 13 grudnia. Bowiem to właśnie ta koalicja zrezygnowała w obowiązującego systemu mrożenia cen energii, wprowadzonego przez rząd premiera Morawieckiego, finansowanego przez firmy sektora energetycznego (w tym także zagraniczne przedsiębiorstwa wytwarzające energię odnawialną w Polsce) i wprowadziła własny, który jednak spowodował 20-30% podwyżki cen energii. Mimo tego, że ta podwyżka spowodowała wyraźny wzrost inflacji w Polsce do 5% w październiku (z 2% w marcu tego roku), to rząd Tuska przygotowując budżet na 2025 rok zdecydował, że i ten swój ułomny system mrożenia cen energii, zlikwiduje od 1 stycznia przyszłego roku. Nie przewidziano bowiem na mrożenie cen energii, żadnych środków finansowych i projekt budżetu na 2025 rok w takim kształcie trafił do Sejmu 30 września, a komisja finansów publicznych, której jestem członkiem już od ponad miesiąca nad nim pracuje.
- Jak dowiedzieliśmy się ze wspomnianej konferencji prasowej, premier Tusk dopiero teraz, po wyedukowaniu go przez szefów innych rządów, zrozumiał, że jakaś formuła mrożenia cen energii musi być w Polsce kontynuowana bo inaczej będziemy tracili konkurencyjność. To smutne, że przez już blisko rok sprawowania władzy, te kwestie specjalnie premiera nie interesowały, choć gwałtowny wzrost wartości rachunków za energię elektryczną, gaz czy tzw. ciepło systemowe po 1 lipca tego roku, to jeden z głównych tematów poruszanych przez Polaków w mediach społecznościowych. Ta sprawa „króluje” głównie w mediach społecznościowych, bo media wspierające władzę, jak ognia unikają tego tematu, nie informując nie tylko o gwałtownym wzroście wartości rachunków płaconych, zarówno przez gospodarstwa domowe jak i przedsiębiorców jak i dużym wpływie wzrostu cen energii na ponowny wzrost inflacji w Polsce.
- Przypomnijmy, że mimo zebrania blisko 140 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o zamrożeniu cen nośników energetycznych, rządząca koalicja PO- Ruchu Hołowni, PSL-u i Lewicy, „zadołowała ” ją aż w dwóch komisjach sejmowych. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości zebrali wspomniane 140 tysięcy podpisów pod tym projektem, zaledwie w 3 tygodnie, natomiast służby marszałka Hołowni, od połowy czerwca, aż przez ponad miesiąc liczyły te podpisy i analizowały przedstawiony projekt, żeby mógł on być skierowany do I czytania. Tak się wreszcie stało i okazało się podczas lipcowej sejmowej debaty, wprawdzie żaden z klubów obecnej koalicji rządowej, nie złożył wniosku o odrzucenie jej w I czytaniu, ale jednak koalicjanci przegłosowali wniosek, żeby skierować ją aż do dwóch komisji sejmowych: energii, klimatu i aktywów państwowych, ale także gospodarki i rozwoju, te z kolei powołały specjalną podkomisję, która do tej pory nie zajęła się projektem tej ustawy.
- Społeczny projekt ustawy o mrożeniu cen energii od blisko pół roku jest więc zablokowany przez rządzącą koalicję i gdy wydawało się już, że gospodarstwa domowe i przedsiębiorcy zostaną zostawieni sami sobie od 1 stycznia, szczęśliwie premier Tusk poleciał na szczyt Rady Europejskiej w Budapeszcie i tam dowiedział się, że ceny energii to ważny problem i nie można dopuścić do ich gwałtownego wzrostu. Stąd jego nerwowe działania po powrocie i nakazanie ministrowi finansów poszukiwań środków w budżecie na następny rok, a ponieważ chodzi o około 15 mld zł i to tylko na I półrocze przyszłego roku, to można mieć poważne obawy, czy uda się je znaleźć, zwłaszcza że już w tej chwili deficyt budżetowy na 2025, rząd Tuska zaplanował na poziomie aż 290 mld zł.